Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Ofiary serialowej wojny

Bijąca obecnie rekordy popularności „Gra o Tron” zajęła 40. miejsce, historia uzależnionego od zabijania eksperta kryminalistycznego Dextera wylądowała na 66., zaś przygody doktora Grega House’a zasłużyły – zdaniem Amerykańskiej Gildii Scenarzystów – na 84. lokatę. Wśród 101 ujętych w rankingu seriali nie ma jednak tych, których nowych epizodów już nie zobaczymy właśnie przez … samą Gildię

„Rodzina Soprano” najlepszym serialem pod względem scenariusza – ogłosiła w niedzielę Amerykańska Gildia Scenarzystów. Ale nie o gangsterskich perypetiach Tony’ego Soprano mam zamiar mówić. W pierwszej piątce znalazły się jeszcze dwa sitcomy szydzące z codzienności amerykańskiej klasy średniej: „Kroniki Seinfielda” na drugim i „All in the Family” na czwartym miejscu, między nimi uplasowała się „Strefa Mroku” – antologia oddzielnych historii, których bohaterów, najczęściej całkiem przeciętnych ludzi, spotykają zupełnie nieprzeciętne przygody związane z nadprzyrodzonymi zjawiskami, pierwszą piątkę zamyka „M*A*S*H” – kontynuujący tradycję antywojennego arcydzieła Roberta Altmana ironiczny serial o chirurgach polowych próbujących za pomocą sarkazmu i dystansu do wojskowego drylu zachować człowieczeństwo w nieludzkich warunkach wojny w Korei. Co znamienne – sama wojna trwała 3 lata, serial – 11.

Bijąca obecnie rekordy popularności „Gra o Tron” zajęła 40. miejsce, historia uzależnionego od zabijania eksperta kryminalistycznego Dextera wylądowała na 66., zaś przygody doktora Grega House’a zasłużyły – zdaniem scenarzystów – na 84. lokatę. Wśród 101 ujętych w rankingu seriali nie ma jednak tych, których nowych epizodów już nie zobaczymy właśnie przez … samą Gildię.

Kryzys finansowy zapoczątkowany w 2007 roku uderzył też w środowisko filmowe. Zirytowani niewielkim udziałem w dochodach z filmów i seriali scenarzyści wypowiedzieli wojnę organizacjom skupiającym 397 producentów filmowych i telewizyjnych. Strajk scenarzystów był prawdziwą wojną totalną, po której ramówki głównych stacji przypominały strawione napalmem wietnamskie wybrzeże z „Czasu Apokalipsy”.

Strajk scenarzystów był prawdziwą wojną totalną, po której ramówki głównych stacji przypominały strawione napalmem wietnamskie wybrzeże z „Czasu Apokalipsy”

Gdy portfele producentów zaczęły chudnąć, a widzowie mieli już dość posuchy na ekranach kin i powtórek w głównych kanałach, strony postanowiły dojść do porozumienia. Strat wojennych nie dało się niestety nadrobić – ofiarą strajku padły niekiedy bardzo kreatywne produkcje, a wraz z nimi ich wierni fani.

 

Do najbardziej opłakiwanych ofiar wojny można zaliczyć przede wszystkim dwa seriale. Pierwszy –„Mam na imię Earl”, produkcja niesamowicie głupia i mądra jednocześnie, jak trafnie zrecenzowała ją moja znajoma. Tytułowy bohater to średnio rozgarnięty drobny złodziejaszek, który za sprawą zwycięstwa w loterii przechodzi przemianę duchową – dzięki telewizyjnemu kaznodziei zaczyna wierzyć w Karmę i postanawia wynagrodzić ludziom wszystkie złe rzeczy, które spotkały ich z jego winy. Każdy odcinek to kolejny numerek na liście Earla i jego, czasem bardzo nieudolna, próba rekompensaty.  Serial bezwzględnie wyśmiewał płytkość intelektualną amerykańskiej niższej klasy średniej, chwaląc jednocześnie prostą potrzebę czynienia dobra, przypominając, że prawdziwa mądrość często bierze się nie z głowy, a z serca.

„Gdzie pachną stokrotki” wygląda tak, jakby Tim Burton najadł się cukierków i czekolad i całą słodkość musiał gdzieś wypromieniować – makabreska w różowych okularach stylistycznie inspirowana latami 60tymi, z cudowną, nieco baśniową narracją to pozycja obowiązkowa

Drugą pozycją wartą uwagi jest „Gdzie pachną stokrotki”, opowiadający o pewnym cukierniku, który ma niecodzienny dar – potrafi dotykiem przywoływać do życia zmarłych, ale tylko na minutę – jeśli w tym czasie nie odeśle nieszczęśników z powrotem w zaświaty – życie musi stracić ktoś inny. Wyjątkowy talent głównego bohatera wykorzystuje niezbyt zdolny, ale za to sprytny prywatny detektyw Emerson Cod, który brak zdolności dedukcyjnych przy sprawach morderstw nadrabia współpracą w cukiernikiem.  Serial, który doczekał się tylko dwóch sezonów, w opozycji do przygód Earla nie niesie za sobą głębszej refleksji, jest jednak wyjątkowy ze względu na warstwę wizualną: rzeczywistość w „Gdzie pachną stokrotki” wygląda tak, jakby Tim Burton najadł się cukierków i czekolad i całą słodkość musiał gdzieś wypromieniować – makabreska w różowych okularach stylistycznie inspirowana latami 60-tymi, z cudowną, nieco baśniową narracją to pozycja obowiązkowa.

 

Mogłoby się wydawać, że w 5 lat po strajku, w erze nowych, epickich, wysokobudżetowych seriali, pełnych seksu, akcji i wielopoziomowych postaci, nikt prócz nocnych oglądaczy telewizji, gdzie niekiedy na banicji obrzeży ramówek można Earla i cukiernika jeszcze zobaczyć, już o tych dwóch produkcjach nie pamięta. Tymczasem:  ich historia to dowód na to, jaką siłą dysponują fani – dzięki jednemu z amerykańskich portali udało się zebrać pieniądze na produkcję pełnometrażowych filmów kontynuujących wątki seriali. Ot taki pomnik ofiarom wojny.