Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Kari Amirian – Wounds And Bruises (2013)

Kiedy zwolennicy tezy, że lepsza muzyka powstaje za granicą, słyszą jej nazwisko, są święcie przekonani, że to jakaś egzotyczna artystka ze skandynawską duszą. Kari Amirian – i imię, i nazwisko jakieś takie niepolskie. A to po prostu Karolina, która przyjęła nazwisko swojego męża, kompozytora i producenta muzycznego o ormiańskich korzeniach. Może teraz, kiedy wydała drugi krążek i zrobi się o niej jeszcze głośniej, jasne stanie się, że jest nasza.

Dwa lata temu zadebiutowała albumem Daddy Says I’m Special i zaczarowała kawałkiem The Winter Is Back. W 2013 roku, obok Meli Koteluk i Skubasa, została nominowana do Fryderyków w kategorii Debiut Roku. W pełni zasłużenie. Ten album nie należy do najweselszych. Nagrywany był w Sztokholmie, więc może dlatego otacza go skandynawska aura. Jednak to nie wszystko – północnoeuropejski klimat dopełnia słowiańska melancholia prosto z serca Kari. A to wszystko uzupełniane jest przez jej wizerunek sceniczny – pióra, frędzle i oryginalne opaski towarzyszą każdemu jej koncertowi.

Po dwóch latach, 3 grudnia, Kari Amirian wróciła, by znowu zachwycić

Po dwóch latach, 3 grudnia, Kari Amirian wróciła, by znowu zachwycić. Na sam początek okładką. Bo o ile jej debiut wydawał się dość skryty i nieśmiały, to Wounds and Bruises przechylił jej wizerunek w stronę odwagi i pewności siebie. Kiedy sięgniecie po ten album, zobaczycie nagą artystkę zasłaniającą rękoma piersi. Wbrew tytułowi i na szczęście – na jej ciele nie ma ani ran, ani siniaków. Nie widać tego również w wyrazie  twarzy. Za to jej oczy mówią bardzo wyraźnie, że „oto powracam z kolejną dawką siebie, posłuchaj”.

Na krążku znajduje się dziewięć utworów, a w każdym z nich subtelna melodia, delikatny wokal i bardziej lub mniej dominujący rytm. Gdzieniegdzie można też usłyszeć wysmakowaną elektronikę. Najbardziej dotychczas rozpowszechniony numer – Hurry Up – dzięki wyraźnemu rytmowi pozostaje w głowie na długo. Z kolei utwór tytułowy jest już mniej uporządkowany, ale za to bardziej eksponuje możliwości wokalne artystki. Rytm powraca jak bumerang w kolejnym kawałku. I znowu ucieka w Too Late. Kari nie jest dzięki temu jednostajna, ale nie jest też zdecydowana. Z jednej strony – odważna i harmoniczna, a z drugiej – wciąż jeszcze melancholijna i do bólu delikatna. The One  to utwór, który według mnie  jest idealnym odzwierciedleniem jej muzycznej duszy – rytmiczny przepływ przez subtelne usposobienie. A najpiękniejszą historię dostajemy na koniec. Eliah to prawie osiem minut dźwięków, które uspokoją najbardziej zszargane nerwy.

Na krążku znajduje się dziewięć utworów, a w każdym z nich subtelna melodia, delikatny wokal i bardziej lub mniej dominujący rytm.

Czy Wounds and Bruises  to album lepszy od debiutu? Nie wiem. Na pewno dojrzalszy, bardziej konkretny i mocniej osadzony w muzycznych przekonaniach Kari. Mam nieodparte wrażenie, że za dwa lata ponownie się nią zachwycimy.

 

 

Zdjęcie: nadesłane