Szukając serii, którą mogłabym dodać do swojej wciąż niewielkiej biblioteczki otaku, natknęłam się na Danganronpę. Kilkuzdaniowy opis samego anime zaintrygował mnie, dlatego zaryzykowałam obejrzenie początkowych odcinków. Mimo ciekawego założenia, które oczywiście jest inspirowane motywem Battle Royale, seria ma kilka poważnych minusów, które utrudniają jej oglądanie z każdym kolejnym epizodem.
Seria jest zbudowana do bólu schematycznie, co naprawdę przeszkadza przy oglądaniu dziesiątego z kolei odcinka realizującego ten sam wzór: Zabójstwo – Śledztwo – Sąd – Skazanie sprawcy – Spokojna noc – Kolejne zabójstwo. Na dodatek główny bohater jest postacią raczej miałką, która sama z siebie za wiele do historii nie wnosi.
Akcja anime rozgrywa się w Akademii Nadziei, do której corocznie wybierana jest elita uczniów z całego miasta. Każdy z uczniów, który do akademii zostaje przyjęty, jest najlepszym w konkretnej dziedzinie. Makoto Naegi, czyli główny bohater serii, zostaje zakwalifikowany jako Najlepszy Szczęściarz, gdyż jest raczej przeciętnym uczniem. Gdy Makoto przekracza bramę akademii traci przytomność i budzi się zamknięty już w placówce, gdzie spotyka czternastkę uczniów, którzy w tym roku zostali wybrani jako elitarne grono. Podczas gdy wszyscy znajdują się w Sali gimnastycznej i próbują zrozumieć obecną sytuację, pojawia się przed nimi zdalnie sterowany pluszowy miś imieniem Monokuma, który przedstawia się jako dyrektor szkoły. Monokuma informuje uczniów, że zostaną uwięzieni w akademii do końca swojego życia, chyba, że któremuś z nich uda się i popełni morderstwo doskonałe.
Jak można się domyślać, uczniowie sprzeciwiają się szalonemu pomysłowi Monokumy i obiecują sobie nawzajem nie opuszczać swoich pokoi po zapadnięciu zmroku. Jednak kolejnego poranka okazuje się, że doszło już do pierwszego zabójstwa. Mononiedźwiedź informuje uczniów, że ma odbyć się Szkolny Sąd, podczas którego pozostali uczniowie mają ustalić kim jest morderca. Dyrektor akademii daje im trochę czasu na przeprowadzenie pobieżnego śledztwa przed rozpoczęciem sądu. Podczas rozprawy bowiem muszą wskazać sprawcę, który zostanie ukarany. Jeśli im się to nie uda, wszyscy uczniowie przegrywają, a przegrana oznacza śmierć.
Bohaterowie poboczni to już inna historia. Kreacje niektórych z nich są mocno zaskakujące i mogą wręcz wzbudzać niepokój poziomem swojego dziwactwa. Ale to tylko dodaje smaku serii, której jest to potrzebne, a co więcej jest rekompensatą za nijakiego bohatera z pierwszego planu.
Gdybym na tym etapie skończyła swój wywód o tej serii, można by powiedzieć, że jest to całkiem mocna pozycja. Nie można niestety nie wspomnieć o fakcie, że jest ona zbudowana do bólu schematycznie, co naprawdę przeszkadza przy oglądaniu dziesiątego z kolei odcinka realizującego ten sam wzór: Zabójstwo – Śledztwo – Sąd – Skazanie sprawcy – Spokojna noc – Kolejne zabójstwo. Na dodatek główny bohater jest postacią raczej miałką, która sama z siebie za wiele do historii nie wnosi. Właściwie można było się tego spodziewać, biorąc pod uwagę fakt, że w akademii znalazł się przypadkowo. Za to bohaterowie poboczni to już inna historia. Kreacje niektórych z nich są mocno zaskakujące i mogą wręcz wzbudzać niepokój poziomem swojego dziwactwa. Ale to tylko dodaje smaku serii, której jest to potrzebne, a co więcej jest rekompensatą za nijakiego bohatera z pierwszego planu. Dużym minusem serii, w moim mniemaniu, jest również postać Monokumy. Postać to może za dużo powiedziane, konkretnie chodzi tu o głos. Tak psychodeliczna postać wprost prosi się o głos budzący niepokój, przyprawiający o dreszcze. A głos Mononiedźwiedzia, skrzeczący i dziecinny, co najwyżej drażni uszy. Recepta na zniszczenie obiecującego bohatera gotowa.
Czego by nie mówić, seria trzyma w napięciu i wciąga. Mimo schematycznie skonstruowanych epizodów ciężko mi tytuł porzucić niedokończony, co czasem się jednak zdarza. Tajemnica, jaką jest owiana akademia, intryguje tym bardziej, że twórcy odkrywają ją bardzo powoli i niechętnie. Jednak jak na interpretację motywu Battle Royale jest to pozycja średnia. Może nawet o jedna za dużo w mojej prywatnej biblioteczce.
grafika: Piotr Murzyński