Sakis Tolis to jeden z moich ulubionych europejskich muzyków metalowych. Filar najpopularniejszego bodajże greckiego zespołu ekstremalnego, weteran z 26 letnim stażem muzycznym, utalentowany multiinstrumentalista a przy tym człowiek szalenie skromny, życzliwy, sympatyczny i całkowicie oddany swojej twórczości.
Jak pokazała praktyka, nawet poważne perturbacje personalne w zespole (obecnie Rotting Christ tworzą wyłącznie bracia Tolis) nie przeszkodziły niewysokiemu Grekowi w stworzeniu kolejnej doskonałej płyty w dyskografii swojej flagowej kapeli. Κατά τον δαίμονα εαυτού (z gr. „w zgodzie z własnym duchem/duszą”) ma także wszelkie podstawy ku temu, by stać się jedną z najlepszych płyt 2013 roku.
3 lata po premierze różnie odbieranej wśród fanów płyty AEALO Rotting Christ przypomina o swoim istnieniu kolejnym długograjem. Tym razem inspiracją do napisania materiału nie był wyłącznie koncept greckiej historii i antycznej czy bitewnej przeszłości tego narodu. Sakis poszedł w tej kwestii o krok dalej i zawarł w tekstach odwołania do innych, niespotykanych zbyt często wierzeń oraz kultur.
I tak kolejno „In Yumen-Xibalba” to temat zaczerpnięty z wierzeń Majów, „P’unchaw kachun- Tuta kachun” jest odwołaniem do inkaskiego cyklu dnia i nocy, „Cine iubeste si lasa” to rumuński temat miłosny, „Gilgames” opowiada o legendarnym sumeryjskim władcy, „Русалка” stanowi ukłon w stronę słowiańskiej mitologii, a „Ahura Mazda-Azra Mainiuu” odnosi się w końcu do najważniejszego bóstwa perskiego zaratusztraizmu. Rozmach budzący zasłużony podziw.
Nietrudno było Grekom w obliczu tak obszernej mnogości inspiracji zgubić główną myśl i koncept, stworzyć płytę rozbieżną, nieścisłą, chaotyczną i niezrozumiałą. Rotting Christ udało się jednak bezsprzecznie tej sytuacji uniknąć, płyta jest bardzo spójna i skoncentrowana, myśl przewodnia pozostaje czytelna a sama muzyka utrzymana została w charakterystycznym dla zespołu „greckim” podniosłym, mistycznym klimacie.
Κατά τον δαίμονα εαυτού wydaje się ponadto płytą bardzo… uduchowioną. Na tę cechę składają się wszechobecne chóry, nastrojowe inkantacje, kobiece zaśpiewy, występujące w tle orientalne instrumenty czy szereg innych smaczków. O ile podobne zabiegi nie są w twórczości Greków żadnym novum, w tym przypadku spisują się nad wyraz rewelacyjnie. Warto również zwrócić uwagę na dużo surowszy niż w przypadku płyty z 2010 roku sposób aranżacji wokali. Nie są one już tak studyjnie dopieszczone, Sakis growluje bardziej siarczyście, naturalnie, co powinno spodobać się szczególnie fanom starszych płyt zespołu.
Dla mnie jednak największą zaletą omawianego tytułu pozostaną rewelacyjne riffy i solówki będące wisienką na torcie, jakim jest ten album. Praktycznie każda kompozycja wzbogacona jest o świetny popis instrumentalny Sakisa, co w połączeniu z bardzo klarownym, ciepłym, rock’n’rollowym wręcz brzmieniem wioseł sprawia, że człowiek przy w/w momentach przeżywa prawdziwe katharsis.
Jedynym utworem, którego bez żalu pozbyłbym się z Κατά τον δαίμονα εαυτού jest „Cine iubeste si lasa” będącym coverem utworu zmarłej w latach 60. rumuńskiej piosenkarki Marii Tanase. Podobnie jak w przypadku „Orders From The Dead” z gościnnym udziałem Diamandy Galas z AEALO, Grecy pokusili się o dodanie do płyty szczypty awangardy, ta jednak zwyczajnie do mnie nie trafia. Doceniam pomysłowość i odwagę braci Tolis, jednak niedokładnie tego w ich twórczości poszukuję.
Powyższa recenzja może zostać uznana za zbyt subiektywną. Może faktycznie, ze względu na nieukrywaną sympatię do tego zespołu nie jestem w stanie doszukać się na Κατά τον δαίμονα εαυτού ewentualnych mankamentów. Jako niedzielny jednak recenzent, piszący teksty wyłącznie hobbistycznie myślę, że mogę sobie na taką wygodę pozwolić. Dlatego z czystym sumieniem wystawiam Grekom naprawdę wysoką notę.