„Jedyne założenie, jakie miałem przy tej płycie, było takie, aby nie była to Dodekafonia bis” – tak komentuje najnowszy krążek Strachów na Lachy „!TO!” lider zespołu Krzysztof Grabaż Grabowski. Zamiary odpowiedzialnego za teksty i większość muzyki frontmana zostały bezsprzecznie zrealizowane. Czy to dobrze? To już inna kwestia…
Ciężar poprzedniej płyty chyba przygniótł samego twórcę, bo teksty nie przedstawiają już charakterystycznej grabażowskiej gęstości. Dla Grabaża „!TO!” jest ucieczką od konfrontacji z ciągnącym się (chlubnym) ogonem płyty wielkiej.Nie sposób jednak słuchać najnowszej płyty, nie myśląc o tym, co powstało w 2010 roku. Wtedy po ponad 4 latach Grabaż w bólach urodził płytę wręcz genialną i podzielił się ze słuchaczami rozgoryczeniem, zdenerwowaniem i przygnębieniem wobec otaczającej nas wszystkich polskiej rzeczywistości. Tym razem ciężko doszukiwać się podobnych emocji.
Nie sposób jednak słuchać najnowszej płyty, nie myśląc o tym, co powstało w 2010 roku. Wtedy po ponad 4 latach Grabaż w bólach urodził płytę wręcz genialną i podzielił się ze słuchaczami rozgoryczeniem, zdenerwowaniem i przygnębieniem wobec otaczającej nas wszystkich polskiej rzeczywistości. Tym razem ciężko doszukiwać się podobnych emocji.
Muzycznie nie znajdzie się w żadnym z 10 utworów na tym krążku wydanym przez S.P. Records wielkiej rewolucji. Zespół w ogólnym wymiarze pozostaje w klimacie lekkiego punk rock’a i ska, a sam Grabaż też nagle nie nauczył się śpiewać, co nie jest akurat dla niego ujmą i z czego doskonale zdaje sobie sprawę. Na nowej płycie nie znajdziemy już jednak akordeonu – odszedł razem z Arkiem Rejdą. Zakończyła się także współpraca zespołu z Vahanem Bego – nadwornym grafikiem Strachów – stąd zupełnie nieprzystająca do poprzednich oprawa graficzna płyty. Okładka przedstawia latające manekiny, które są aluzją do świata zunifikowanych ludzi podążających na oślep donikąd.
Muzyk mimo wszystko nie odchodzi od komentarza sytuacji społeczno – politycznej. Pierwszy singiel promujący album – „I can’t get no gratisfaction” – dobitnie pokazuje, że wciąż nie do końca Grabowski jest w stanie poradzić sobie z wpływem odbiorcy na jego twórczość – podsumowuje to słowami: „Pan Bóg stworzył fana/ Fan stworzył artystę”. Być może ciągnie się to za nim jeszcze od czasów Pidżamy Porno. W przerysowany sposób także wyśpiewuje, jak fani sterują twórcami i nie ukrywa swojego buntu przeciwko kradzieży twórczości w Internecie. Więc może gdzieś ten bunt jeszcze w nim siedzi? Z pewnością. Czasem i na tej płycie daje o sobie znać. Gdy słyszymy, że „od dziecka każdy się uczy tu przegrywać/ To narodowa nasza jest recydywa” („Bloody Poland”) od razu wiemy, że Grabaż wciąż „żyje w kraju, w którym wszyscy chcą go zrobić w…”. A cały album „!TO!” zaczyna się od niewinnego utworu „Mokotów”, którego teledysk utrzymany jest w aranżacji rodem z lat 60. Trwająca niespełna 40 minut płyta jest nierówna i czuć wielki dysonans miedzy utworami, jakby Grabaż walczył sam ze sobą, nie mogąc się zdecydować ani na ciężką poetykę, ani na lekkie piosenki do ponucenia.
Trwająca niespełna 40 minut płyta jest nierówna i czuć wielki dysonans miedzy utworami, jakby Grabaż walczył sam ze sobą, nie mogąc się zdecydować ani na ciężką poetykę, ani na lekkie piosenki do ponucenia.
Mieszane uczucia wobec nowej płyty Strachów na Lachy, której nie słucha się mimo wszystko ciężko, wzmaga świadomość, że jej autor zmaga się z depresją. W wywiadzie dla „Wprost” wyznaje, że depresja to jego stała kochanka i robi wszystko, by otoczenie, w którym żyje go nie przerosło. Jak mówi – ćwiczy refleks – po prostu nie dopuszcza do takiej sytuacji. Może pozornie radosna płyta jest formą przechytrzenia samego siebie? W piosence chyba najbardziej przypominającej muzycznie i tekstowo to, co działo się na „Dodekafonii” – „Bankrut… bankrutowi” – śpiewa, że „nie potrafi skoczyć w dół, nie umie wyjść na brzeg”.
Sam Grabaż przyznaje, że „Dodekafonia” „była napisana krwią i flakami, a tę napisał gość, który pisze piosenki”. Oczywiście artysta ma prawo by przekazać odbiorcy ocenę tego, gdzie w życiu się znajduje w sposób absolutnie subiektywny. Pozostaje jednak zadać sobie pytanie, gdzie jest złoty środek pomiędzy „służebnym” stosunkiem muzyka do odbiorcy, a uczciwością wobec samego siebie we własnej twórczości.W listopadzie 2011 roku pytałam Grabaża o to, czy się skończył. Odpowiedział, że nie. Ciekawe, co powiedział by dziś…