Przyznam szczerze – nie cierpię zimy. Nienawidzę mrozu, denerwuje mnie mrok o 8 rano, a sanek boję się od momentu feralnego wypadku w dzieciństwie. Gdybym miał jednak wytypować zalety tej pory roku to tuż obok świąt, sylwestra i niezwykłej aury umieściłbym zestaw paru płyt. Ten zaś, za sprawą Paula Banksa powiększył się ostatnio o jedną pozycję.
,,Banks”, bo taką nazwę nosi najnowsze wydawnictwo wokalisty Interpolu, ujęło mnie niesamowitym klimatem. Ta płyta to dużo chłodu. Chłodu, który powoli podchodzi, nieśmiale przytula a potem na dodatek zaprasza na gorącą herbatę z prądem.
Ta płyta to dużo chłodu. Chłodu, który powoli podchodzi, nieśmiale przytula a potem na dodatek zaprasza na gorącą herbatę z prądem.
Swoją drogą tego prądu słychać tu sporo – wokal co jakiś czas ulega agresywnej gitarze, która potrafi wybić się na pierwszy plan. Bas brzmi minimalistycznie – często jak na starych, punkowych płytach. Wraz z głośną i dynamiczną perkusją tworzy on jednak enigmatyczną, lodowatą podstawę. Paul Banks swoim wokalem jeździ po tej muzycznej tafli z naturalną gracją – mimo wielu warstw słychać w tym albumie jedność. Tak stworzony monolit doszlifował Peter Katis, kojarzony głównie ze współpracy z The National i Jonsim.
Katis w 2009 r. produkował również poprzedni solowy album Banksa, nagrywającego wtedy pod pseudonimem Julian Plenti. Najnowsze ich wspólne wydawnictwo potwierdza, że współpraca pomiędzy nimi przebiega dobrze. Koncept artysty został zrozumiany przez producenta – to sprawiło, że płyta jest bardzo spójna. Żaden z 10 utworów nie narusza całości. Wystarczy zatem wcisnąć ,,Play”, by na niemal 40 minut muzyka wypełniła pokój niesamowitym klimatem.