Pomału zbliżamy się do najważniejszych oscarowych kategorii. Kto ma szansę na statuetkę za najlepszą rolę drugoplanową?
Akademia doceniła Jennifer Lawrence za kreację w „American Hustle”, Sally Hawkins za rolę w „Blue Jasmine”. June Squibb została nominowana za sprawą filmu „Nebraska”, a Julii Roberts wyróżnienie dał „Sierpień w hrabstwie Osage”. Odkryciem roku zdaje się być Lupita Nyong’o, która zadebiutowała w produkcji pt. „Zniewolony. 12 Years a Slave”. Rola ta przyniosła jej 37 nominacji i 20 nagród.
Mimo, że dziewczyna przekroczyła już trzydziestkę, dopiero teraz wkracza na drogę, którą dopiero co sobie obrała. Dwa lata temu skończyła studia aktorskie. O córce byłego kenijskiego ministra mówi się, że jest piękna, utalentowana i ma ogromne wyczucie mody. Podobno po występie w „Zniewolonym” mają się posypać kolejne propozycje. Podobno. Nie zwróciłam uwagi, żeby Lupita pokazała na dużym ekranie coś wyjątkowo poruszającego, ale jeśli cały świat tak się zachwyca, to może coś w tym jest. Pożyjemy – zobaczymy.
W gronie panów nominacją mogą poszczycić się Bradley Cooper z „American Hustle”, Barkhad Abdi, który zadebiutował w „Kapitanie Phillipsie”, Jonah Hill z „Wilka z Wall Street”, Jared Leto, dzięki roli w „Witaj w klubie” i Michael Fassbender za kreację w „Zniewolony. 12 Years a Slave”.
Według mnie Michael w ogóle na nominację nie zasługuje. Nie wydaje mi się, żeby chłostanie Lupity Nyong’o wymagało wybitnego talentu. Nie zachwycił mnie też Jonah w obrazie Martina Scorsese. Moim faworytem absolutnie jest Jared Leto. Myślałam, że go nie lubię i nie podobał mi się w żadnym filmie, ale tym razem udało mu się mnie zachwycić. Powiem Wam, że całkiem niezła z niego babka! 😉
Wokalista „30 Seconds to Mars” grał geja, który lubował się w perukach, damskich ubraniach i wysokich obcasach. To, że długo nie mogłam w nim rozpoznać samego Leto – nawet mając świadomość, że to on – świadczy o bardzo dobrej identyfikacji z postacią.
Jestem też pod wrażeniem Barkhada Abdi, który w „Kapitanie Phillipsie” zagrał somalijskiego pirata. Wiecie, że ten facet nie miał żadnego doświadczenia aktorskiego? Przed castingiem trudnił się np. prowadzeniem taksówki.
Oparty na wydanych w formie książki wspomnieniach kapitana Richarda Phillipsa film o zaatakowanym statku i dzielnej załodze raczej mnie do siebie nie przekonał. Byłam wyjątkowo zawiedziona występem Toma Hanksa. Stało się to, co jest moją największą aktorską zmorą – widziałam na ekranie Toma Hanksa, zamiast graną przez niego postać. Za bardzo przypominał siebie, za mało zindywidualizowanych cech nadał mdłemu kapitanowi.
Ale może właśnie tak miało być? Może w tym tkwi urok? Czy Phillips nie miał być everymanem, pozbawionym ciągot do patetyzmu – bohaterem z przypadku, człowiekiem takim jak każdy z nas, zaskoczonym przez ekstremalnie niecodzienną sytuację? Taką myśl zasugerował mi nasz redakcyjny kolega-filmomaniak i powiem Wam, że teraz już słuszności żadnego mojego osądu nie jestem pewna.
Podczas seansu wielkie wrażenie wywarła na mnie tylko jedna scena. Jest taki fragment, kiedy Phillips przeżywa głęboki szok. W tym momencie Hanks jest po prostu genialny. Bełkot, rozbiegane oczy – jestem w stanie wprost zobaczyć, usłyszeć i poczuć kłębiące się w jego głowie nieskładne myśli i emocje.
Kilka przejmujących scen, przeplatanych wyraźnymi błędami reżyserskimi, to jednak za mało, by uznać produkcję za Najlepszy film roku, a i w tej kategorii obraz otrzymał nominację. Podzielacie moją opinię, czy w Wasz gust jednak trafił idealnie?