Utalentowane kobiety nominowane w tym roku do Oscara w kategorii Najlepsza aktorka pierwszoplanowa. Na pierwszy ogień: Amy Adams. W „American Hustle” była zagubioną oszustką. Kochała dwóch mężczyzn równocześnie, nie wiedziała, którego darzy prawdziwym uczuciem lub idealnie wkręciła obu, by ten właściwy mógł cało wyjść z opresji. Za tę rolę zdobyła już Złoty Glob za najlepszą kreację w komedii lub musicalu.
Cate Blanchett skradła zupełnie Allenowy „Blue Jasmine”. Przedstawiła cały wachlarz emocji i za kreację rozhisteryzowanej snobki wróżono jej w wielu kręgach Oscara jeszcze na długo przed ogłoszeniem nominacji. Otrzymała Złoty Glob za najlepszą rolę w dramacie. Widzieliście tę produkcję? Opowiada o kobiecie, która przeszła załamanie nerwowe po tym, jak straciła rodzinę i majątek. Przeszła czy wciąż przechodzi? Tytułowa Blue Jasmine przeprowadza się do siostry, która jak dotąd niewiele ją obchodziła – w końcu nie była potrzebna – i próbuje stanąć na nogi. W jej głowie jednak wciąż kotłują się wspomnienia i z nich dowiadujemy się, co tak naprawdę zaszło w jej idealnym świecie.
Dalej: Sandra Bullock. Ulubienica Amerykanów została nominowana za występ w „Grawitacji”. U boku George’a Clooneya podejmowała desperackie próby wydostania się z kosmicznej próżni i powrotu na Ziemię. Niektórzy zachwycają się tym, jak wiele potrafiła wyrazić twarzą, która jako jedyny element jej ciała była widoczna mimo skafandra kosmonauty. Po tym filmie w ręce Sandry wpadły trzy Kryształowe Statuetki, czyli Nagrody Dziennikarzy Amerykańskich.
Judi Dench zasłużyła na kolejną nominację do Oscara kreacją w „Tajemnicy Filomeny”, gdzie gra Irlandkę, poszukującą swego dziecka. Kiedy kobieta lata temu zaszła w ciążę, odesłano ją do klasztoru. Tam urodziła, a potomek został jej odebrany. Zakonnice oddały chłopca do adopcji. Filomeny nie zraża fakt, że od tych dramatycznych wydarzeń minęło już pół wieku. Z zainteresowanym sprawą dziennikarzem politycznym wyrusza zmierzyć się z przeszłością.
Nagrodę w tym roku ma szansę zgarnąć również Meryl Streep. Byłaby to już jej czwarta statuetka. „Sierpień w hrabstwie Osage” zrobił z niej ekscentryczną ćpunkę. W małżeństwie ludzi w średnim wieku już dawno się nie układa. Postać Meryl choruje na raka, a rzekoma kuracja jest dla niej pretekstem do powrotu do nadużywania tabletek. Kiedy mąż popełnia samobójstwo, do domu rodzinnego wracają córki, które opuściły już to – jak się w międzyczasie dowiadujemy nie zawsze ciepłe i pełne miłości – gniazdo. Wraz z mężem i córką przybywa m.in. Julia Roberts. No i się zaczyna. To się na siebie drą, to próbują się wspierać i bąkają nawet coś niecoś na kształt wyznania uczucia i deklaracji oddania… Niby nic się nie dzieje, trudno byłoby opisać rozwój akcji, a jednak widz ma co obserwować. Siedzi przed ekranem z szeroko otwartymi oczami i chłonie dialogi. Ten film to przede wszystkim ekspresja słowa i ruchu. Naprawdę daje do myślenia, warto obejrzeć.
Żadna z pań nie zachwyciła mnie do tego stopnia, żebym była pewna jej wygranej czy chociażby trzymała za nią kciuki. Zwykle zastanawiam się nad dwoma mocnymi typami. Tym razem mam świadomość, że poziom jest wyrównany. Wielkich zaskoczeń nie będzie, bo chyba nie ma w tym wyścigu czarnego konia, co odzwierciedla chociażby rozkład rozdanych dotychczas nagród filmowych. Której z nich Wy wręczylibyście Oscara?