And the Oscar goes to… No właśnie. Co się stanie z najważniejszą nagrodą filmową w tym roku? Pamiętacie zeszłoroczną galę? Wstałam wtedy w środku nocy, żeby słuchać relacji radia akademickiego z Zielonej Góry. Czasem udało mi się też złapać obraz transmisji z Los Angeles. Ależ to były emocje!
Ukochałam sobie w tamtym roku „Nędzników” – innowacyjny musical, w którym wystąpiła plejada gwiazd: Russell Crowe, Hugh Jackman, Anne Hathaway, Helena Bonham Carter, Amanda Seyfried czy Sacha Baron Cohen. Czemu innowacyjny? Jednym z największych atutów „Nędzników” jest odejście od standardowego sposobu nagrywania soundtracków. Aktorzy śpiewali wszystkie partie wokalne na planie a cappella na żywo. Sami decydowali o interpretacji czy tempie utworu. To orkiestra musiała dostosować się do nich w postprodukcji. Zaowocowało to poczuciem niezwykłej autentyczności emocji towarzyszących wykonywanym utworom.
Musical zgarnął co prawda trzy Oscary, ale nagroda za Najlepszy film przypadła „Operacji Argo” Bena Afflecka. Film oparty jest na prawdziwej historii tajnej akcji, mającej na celu wyciągnięcie z ogarniętego rewolucją Teheranu sześciu Amerykanów. CIA udaje, że ma zamiar w Iranie nakręcić film i w ten sposób agenci próbują przedostać się do zakładników. Udana produkcja – trzyma w napięciu do ostatniej chwili. Od początku zdawała się być faworytem: zgarnęła najważniejsze Złote Globy i nagrody BAFTA oraz francuskiego Cezara, irlandzką IFTA, duńskiego Roberta i norweską Amandę za najlepszy film zagraniczny.
Rok wcześniej wygrał czarno-biały i niemy „Artysta”, który ma niesamowity urok. Wcześniej rewelacyjny „Jak zostać królem” z Colinem Firthem i Geoffreyem Rushem. A kto będzie wielkim zwycięzcą 2014 roku?
Mówiłam już, że mam nadzieję, że nie będzie to ani „Grawitacja” ani „Zniewolony. 12 Years a Slave”. Pierwszy nie ma do zaoferowania wiele ponad świetne efekty specjalne, drugi uważam za wtórny, powtarzalny. Co nie znaczy, że te filmy są słabe – absolutnie! Po prostu drogą eliminacji próbuję wyłonić ten najlepszy. Na pewno nie podobała mi się „Ona”. Męczyła mnie obserwacja związku faceta z komputerem, nie rozumiałam tej miłości i już.
Słodko-gorzka „Tajemnica Filomeny” zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Nie uświadczycie tu dramatycznych zwrotów akcji, napięcia do ostatniej sceny, ale film jest w stanie naprawdę poruszyć. To szokuje informacją o tym, jak okrutni mogą być ludzie, od których przede wszystkim oczekiwalibyśmy miłosierdzia, to uspokaja, roztacza nad nami ciepło i daje nadzieję.
„Kapitan Phillips”, „American Hustle” i „Nebraska”, to takie filmy na siódemkę w skali na dziesięć. Przyjemne, godne polecania, ale nie porywające. „Wilk z Wall Street” ma jedno oczko więcej, ale czy to film przełomowy, ukazujący niesamowitą historię, który powinien na stałe zapisać się na kartach historii kina poprzez okrzyknięcie go najlepszym obrazem roku? Być może wielu powie, że tak. Jednak ja stawiam na „Witaj w klubie”, chociaż wiem, że rzeszy ludzi może się zupełnie nie podobać. Można uczepić się niewygodnego tematu, dialogów, wolno płynącej akcji… To jest piękne w kinematografii! Dziesiątki tysięcy ogląda ten sam obraz, a każdy odbiera go na swój własny indywidualny, niepowtarzalny sposób. Jak te dziewięć filmów odzwierciedla się w Waszej filmowej duszy?
Kilka słów o każdym z nominowanych filmów znajdziecie w moich poprzednich wypowiedziach. Wszystkich szukajcie na naszej stronie.