Już niedługo, pewnie tuż po oscarowej nocy opęta nas szaleństwo oczekiwania na czwarty sezon „Gry o Tron”, podsycane coraz to nowymi zdjęciami z planu i zwiastunami. Tymczasem nim w kwietniu znów zatopimy się w świat wykreowany przez Georga R.R. Martina warto sięgnąć po lekturę, która stanie się kanwą kolejnego serialu HBO, a którą twórca „Gry o Tron” nazwał oryginalną, wciągającą i pomysłową. Bo i w rzeczy samej „Amerykańscy bogowie” Neila Gaimana to murowany materiał na hit.
Sam jestem w trakcie lektury, więc bez obawy o zdradzenie zakończenia mogę podzielić się z wami moimi przemyśleniami. Książka to po trosze literatura drogi, po trosze fantastyka, po trosze makabreska balansująca na granicy humoru i grozy, oraz tego, co kocha HBO – seksu. To też klasyczna powieść pikarejska, gdzie pierwsze skrzypce gra awanturnik-włóczęga przy akompaniamencie satyry na świat współczesny.
Książka to po trosze literatura drogi, po trosze fantastyka, po trosze makabreska balansująca na granicy humoru i grozy, oraz tego, co kocha HBO – seksu
Głównym bohaterem jest Cień, który po trzech latach spędzonych w więzieniu wychodzi na wolność, tylko po to by odkryć, że nie ma na niej dla niego miejsca – żona nie żyje, pracy brak. Wtedy w życiu Cienia pojawia się tajemniczy Pan Wednesday, który proponuje byłemu więźniowi posadę ochroniarza i towarzysza. Razem ruszają w podróż spotykając dawnych bogów, dziś – nieporadnych starców, którzy pozbawieni mocy i wyznawców parają się różnymi zajęciami: i tak słowiańska personifikacja złego losu Czernobóg pracował w rzeźni, a egipscy Tot i Anubis prowadzą rodzinny dom pogrzebowy. A to wszystko na tle Ameryki z bocznej drogi, pełnej małych, miejskich banków, dziwnych atrakcji turystycznych, przydrożnych barów i moteli, Ameryki, która odchodzi zastępowana przez McDonaldsy i supermarkety, tak jak odchodzą w niepamięć starzy bogowie, zastępowani przez bogów telewizji i Internetu.
A to wszystko na tle Ameryki z bocznej drogi, pełnej małych, miejskich banków, dziwnych atrakcji turystycznych, przydrożnych barów i moteli, Ameryki, która odchodzi zastępowana przez McDonaldsy i supermarkety, tak jak odchodzą w niepamięć starzy bogowie, zastępowani przez bogów telewizji i Internetu
Gaiman świetnie uchwycił koloryt prowincji i na tym powinni skupić się twórcy nowego serialu. Obraz świata to intrygująca mieszanka Poego czy Lovecrefta z Kingiem. A jeśli już przy Kingu jesteśmy, to gdybym miał cokolwiek poradzić ludziom z HBO, to zapoznanie się z niedocenionym w Polsce i na świecie amerykańskim serialem „Szpitalem Królestwo” (współtworzonym przez Kinga właśnie, na podstawie duńskiego „Królestwa” w reżyserii Larsa von Triera, tej wersji niestety jeszcze nie znam), który świetnie łączy elementy grozy, humoru i tajemnicy – to, co w książce udało się znakomicie.
Próbka makabreski w wydaniu „Szpitala Królestwo”:
Nim nastanie czas serialu nie popełnijmy tego samego błędu co w przypadku „Gry o Tron” – sięgnijmy najpierw po książkę.
[foto: mag.com.pl]