Grand Magus to dziś niewątpliwie jedna z bardziej znaczących marek na scenie tradycyjnego europejskiego heavy metalu. Kapela dowodzona wokalnie przez znanego z niegdysiejszych występów w Spiritual Beggars JB Christofferssona 31 stycznia zaserwowała fanom swój 7 studyjny krążek. Przyznam się bez bicia, że mimo nieukrywanej sympatii do tego składu przy pierwszym kontakcie nie poznałem się należycie na Triumph and Power, a początkowy odsłuch zakończył się co najwyżej ostrożnym entuzjazmem. Dopiero kolejne rundy z najnowszym dzieckiem Szwedów pozwoliły mi należycie docenić wszystkie walory tego tytułu.
Nie znajdziemy co prawda na Triumph and Power tak gęstego skandynawskiego klimatu jak ten znany z Hammer of The North- poza instrumentalnym Ymer i zamykającym płytę (cudownym!) The Hammer Will Bite, które z powodzeniem mogłyby znaleźć się na LP z 2010 roku, płycie bliżej pod tym względem do ostatniego longa Szwedów – The Hunt. O ile jednak na krążku sprzed 2 lat obok rewelacyjnych kawałków były również numery stosunkowo średnie, nowy LP to (dosłownie) od początku do końca kopalnia hitów.
Triumph and Power od początku do końca mógłby w zasadzie stanowić tracklistę koncertową i gotów byłbym postawić garść monet przeciwko garści orzechów, że żaden sympatyk heavy metalu nie czułby się takim występem zawiedziony. Rasowe grzanie okraszone przebojowymi refrenami sprawia, że ciężko przy odsłuchu tej płyty nie poczuć nieskrępowanej radochy.
Począwszy od On Hooves of Gold skończywszy na wspomnianym wyżej The Hammer Will Bite, zespół cieszy uszy przebojowym, nacechowanym groove’m i rock’n’rollowym feelingiem heavy metalem. Nie brakuje też rzecz jasna klimatycznego zabarwienia (fakt, iż jest go mniej niż na HOTN nie oznacza bynajmniej, że muzycy zupełnie o tym elemencie zapomnieli). Znalazło się miejsce zarówno dla melodii (Hooves of Gold), ciężkich riffów (motyw otwierający Fight) jak i motorycznym, nośnych momentów (The Naked and the Dead). Triumph and Power od początku do końca mógłby w zasadzie stanowić tracklistę koncertową i gotów byłbym postawić garść monet przeciwko garści orzechów, że żaden sympatyk heavy metalu nie czułby się takim występem zawiedziony. Rasowe grzanie okraszone przebojowymi refrenami sprawia, że ciężko przy odsłuchu tej płyty nie poczuć nieskrępowanej radochy.
Na najnowszej płycie GM dominuje raczej proste granie – tradycyjne riffy podbite mało skomplikowaną pracą garów, spięte brzmiącymi jak nagrane przy pierwszym podejściu wokalami JB, to zasadniczo rdzeń muzyki prezentowanej przez Grand Magus na nowym longu. Powstaje pytanie – czym się więc zachwycać? Odpowiedź brzmi – faktem, iż (niczym wytrawny kucharz) ze stosunkowo prostych składników kapela przyrządziła bezapelacyjnie smakowite danie.
Można by oczywiście ponarzekać na zbyt krótkie partie solowe gitar (bądź ich brak w niektórych utworach), czy fakt, iż JB mógł wyciągnąć ze swoich strun głosowych dużo więcej, przy liczbie zalet tej płyty są to jednak mało znaczące mankamenty.
Triumf, potęga i moc – jak się okazuje Szwedzi nie bez powodu nadali swojej płycie tak wymowny tytuł – mało kto w tym roku na heavy metalowym podwórku podskoczy temu trio.
9/10 by Synu.