Ach te EP-ki. Człowiek zawsze ma z nimi problem. Bo co powiedzieć o zespole po ledwie 5 utworach? Z drugiej strony: EP-ki niejednokrotnie mają to do siebie, że wzbudzają w człowieku niecierpliwe oczekiwanie i ten natrętny głos gdzieś w duszy, który mówi: WIĘCEJ!
Tak jest właśnie w przypadku płyty „There’s something in the air” formacji The Sunlit Earth. Zespół pochodzi z Giżycka i tworzy go czterech młodych gości, którzy razem tworzą bardzo klasyczny band: wokal, gitara , bas , perkusja. Debiutancka pozycja chłopaków wydana została nakładem Nasiono Records.
Chłopaki swoją muzykę sami opisują jako minestreamowy rock. Ściema totalna. To czym jest ich twórczość to czysty ( a raczej brudny) brytyjski indie rock, inspirowany złotą erą tego gatunku muzyki przypadającą na przełom lat 70. i 80.
Chłopaki swoją muzykę sami opisują jako minestreamowy rock. Ściema totalna. To czym jest ich twórczość to czysty ( a raczej brudny) brytyjski indie rock, inspirowany złotą erą tego gatunku muzyki przypadającą na przełom lat 70. i 80. W twórczości bandu słychać typowo smithsowo – cribsowe brzemienia.
To na co warto zwrócić szczególną uwagę to zgrabna kompozycja płyty. Choć EP-ka składa się tylko z 5 pozycji, to są one ułożone jak dobra sztuka teatralna: napięcie rośnie, od pierwszego na play liście „Rotten Feelings” aż do punktu kulminacyjnego, którym jest tytułowy kawałek „Something in the air”, by na zakończenie zwolnić utworem „Same Old Story”.
Żeby nie było zbyt słodko i w tej beczce miodu łyżka dziegciu też się znajdzie. To moja subiektywna ocena, ale wydaje mi się – i nie jest to zarzut wymierzony wyłącznie w The Sunlit Earth – że my Polacy śpiewać po angielsku nie potrafimy. I w tym przypadku w wokalu słychać jest słowiańską manierę, która psuje nieco odbiór całości.
Mimo to liczę, że pozycje z „Something in the air” wpadną w ucho Pawłowi Dalce, z niecierpliwością czekam zatem aż pojawią się jako propozycja na jego Rock Liście. Samą EP-kę polecam.