– Długie toto, jak Don Kichot przynajmniej, chude toto, gęba pociągła i mizerna, nos orli niestety, uszy odstające, a do tego od dołu takie długie nogi, a od góry takie długie ręce. Czerwony Kapturek mógłby omdleć. O kim mowa? O zmarnowanym Chaplinie polskiego kina, jak mówiła Agnieszka Osiecka – czyli o Janie Kobuszewskim.
Urodził się 19 kwietnia 1934 roku w Warszawie. Ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną i właśnie z teatrem do dziś jest szczególnie związany, choć to także wybitny aktor telewizyjny. Na szklanym ekranie pojawiał się od 1955 roku, między innymi w „Muzyce lekkiej, łatwej i przyjemnej”, „Kabarecie Olgi Lipińskiej”, „Kabarecie Starszych Panów” czy „Wielokropku”, w którym z Janem Kociniakiem stworzyli duet według wzoru duży i chudy z małym i korpulentnym
W latach 60. Kobuszewski rozpoczął współpracę z Edwardem Dziewońskim w kabarecie Dudek. Powiedzenia ze scenek z jego udziałem weszły do języka obiegowego na dobre. Komediowy geniusz Jana Kobuszewskiego doceniała choćby Agnieszka Osiecka. W „Fotonostalgii” mówiła o nim: – Powinien być prowadzony w szkole teatralnej i filmowej specjalny kurs pt. „Fenomen aktorstwa Jana Kobuszewskiego”, ponieważ to jest aktorstwo, które zaprzecza wszelkim banalnym kanonom. Kanony powiadają, że nie powinno się przerysowywać, robić małpy, wyginać we wszystkie strony i śmiać się z własnych dowcipów, a Janek K. przegrywa, wygina i robi, a mimo to jest cudowny. Powinien, krótko mówiąc, narodzić się reżyser filmowy, który by życie poświęcił kręceniu komedii z Kobuszewskim, ponieważ warto – wspominała Osiecka. Aktor zagrał epizodyczne role we wszystkich obrazach Stanisława Barei. Był między innymi milicjantem, tajniakiem, celnikiem, kelnerem czy barmanem, zawsze rozbawiając widzów do łez.
Komediowy geniusz Jana Kobuszewskiego doceniała choćby Agnieszka Osiecka. W „Fotonostalgii” mówiła o nim: Powinien być prowadzony w szkole teatralnej i filmowej specjalny kurs pt. „Fenomen aktorstwa Jana Kobuszewskiego”, ponieważ to jest aktorstwo, które zaprzecza wszelkim banalnym kanonom.
Choć sam Kobuszewski za pracą w filmie nie przepada, uważa się za „zwariowanego kinomana”. – Lubię ułudę – mówił w jednym z wywiadów – wierzę w to, co widzę, i oglądając tragiczne momenty na ekranie, muszę przywoływać się do rzeczywistości. A na komediach romantycznych chętnie się wzruszam. Do łez. Jestem więc dobrym widzem. To jedyna dobra rzecz, jaką z pewnością mogę o sobie powiedzieć.