Zespół The Horrors powraca po trzech latach od wydania swojej poprzedniej płyty. Czwarty studyjny album angielskiej formacji nosi nazwę Luminous – jest długi, melodyjny i rytmiczny. Ale czy dobry?
Album Luminous powstawał przez piętnaście miesięcy pod okiem Craiga Silvey’a, producenta, który współpracował ostatnimi czasy m.in. z Arcade Fire, Editors czy Yeah Yeah Yeahs. Podobnie jak na wydanym przed trzema laty Skying tak i tutaj znajdziemy dziesięć kompozycji, które na pierwszy rzut oka zdradzą nam, że panowie z The Horrors coraz bardziej lubują się w dłuższych formach; średnia długość piosenki oscyluje w granicach pięciu minut.
Utwory na Luminous są dosyć powtarzalne, czasami nawet trudno je od siebie odróżnić. Niestety wpadają bardziej w kategorie „brak pomysłu na inność” niż „własny, niepowtarzalny styl”.
Jednak czas trwania albumu to nie jedyne podobieństwa między dwoma ostatnimi płytami. Widać, że zespół konsekwentnie podąża ścieżką, którą narzucił sobie już jakiś czas temu. Coraz mniej w muzyce The Horrors przypadkowości i dzikości, a coraz większy nacisk kładziony jest na klarowność kompozycji, melodyjność i rytmikę. Sam Faris Badwan powiedział – Udoskonaliliśmy nasze brzmienie. Jeśli chodzi o kompozycje, jest to album z którego jestem najbardziej zadowolony. Ale taki stan rzeczy, ma również drugą stronę medalu. Utwory na Luminous są dosyć powtarzalne, czasami nawet trudno je od siebie odróżnić. Niestety wpadają bardziej w kategorie brak pomysłu na inność niż własny, niepowtarzalny styl. Tak naprawdę zaskoczyły mnie tylko dwie rzeczy, których jeszcze jakiś czas temu nie spodziewałbym się po The Horrors – bębny we wstępie do Chasing Shadows i motyw gitarowy z First Day of Spring. Niestety nie mogę powiedzieć, że było to pozytywne zaskoczenie.
Jeśli zdecydujemy się na przesłuchanie krążka od początku do końca, znika wtedy wcześniej wspomniany brak różnorodności na płycie. A czasami będziemy nawet chcieli aby ta podróż trwała dłużej (…)
Jedną rzeczą, której nie można odmówić Luminous jest klimat. Jeśli już wciągniemy się w tą ponad pięćdziesięciominutową podróż, trudno będzie nam wyjść gdzieś po drodze. I to chyba trzeba uznać za największą zaletę nowego albumu The Horrors. W pewnym momencie słuchacz staje się zahipnotyzowany muzyką i wiernie podąża przez kolejne dźwięki, nieważne czy natrafi akurat na bardziej taneczne Falling Star, czy też bardziej przypominające balladę Change your mind. Jeśli zdecydujemy się na przesłuchanie krążka od początku do końca, znika wtedy wcześniej wspomniany brak różnorodności na płycie. A czasami będziemy nawet chcieli aby ta podróż trwała dłużej i niejednokrotnie wrócimy do całego zestawu składającego się z dziesięciu piosenek.
Na pewno Luminous nie jest płytą łatwą. Z jednej strony widać, że The Horrors mają pomysł na swoją muzykę i konsekwentnie go realizują, z drugiej jednak brakuje mi tego, czym urzekli mnie siedem lat temu, kiedy pierwszy raz miałem do czynienia z ich muzyką. Wtedy ich twórczość była nieprzewidywalna, energetyczna i oryginalna. Dzisiejsza wersja The Horros jest co najwyżej dobra.
Zdjęcie: materiały nadesłane.