Nieostrożny słuchacz niemający dotychczas styczności z twórczością Septicflesh, czytając slogan „symfoniczny metal” gotów jest przez chwilę pomyśleć, że ma do czynienia jedynie z kolejnym składem mieszającym orkiestrę z ciężkimi brzmieniami. Nieszczęśnik taki nie wie jednak, że chwytając za muzykę Greków zadziera z prawdziwym monstrum, kapelą, która przy akompaniamencie instrumentów symfonicznych roznosi w pył umysły niewiernych. Zapomnijcie o Dimmu Borgir, Cradle of Filth, Apocalyptice, Old Man’s Child, Covenant, S&M, Therion czy innej Catamenii – The Great Mass sponiewiera was bardziej niż wszystko co słyszeliście do tej pory. To już nie jest muzyka – to monumentalny dzwiękowy teatr.
Nie wiem czy recenzja tego albumu ma najmniejszy sens – jakiekolwiek słowa w konfrontacji z zawartością tej produkcji będą bowiem jak pył rzucony na wiatr. Bo co może powiedzieć mały człowiek stający oko w oko z żywiołem? Cyklonem, który zapowiadany był już od kilku miesięcy, mimo to nie udało się przed nim uchronić? Myślicie, że byliście przygotowani na ten krążek? Gwarantuje wam, że jesteście w błędzie.
Wszystko na tej płycie jest doskonałe. Brzmienie, harmonia, rytmika, instrumentarium, kompozycje, agresywne momenty, symfoniczne partie, czyste śpiewy, growl, melodie, produkcja, strona wizualna, każdy element podany został w mistrzowskiej oprawie.
Niby wszystko jest proste, w końcu to juz nie pierwszy świetny album Greków – wcześniejsze płyty ukierunkowały zespól jednoznacznie, Summerian Deamons już w 2003 zabijał agresywnością, Communion melodiami – fani dobrze wiedzieli więc czego się po Grekach spodziewać. Praktyka po raz kolejny pokazuje jednak, że styl, w którym komponuje się od lat można nieustannie udoskonalać i wznosić na kolejne wyżyny. Bo mimo tego, że Septicflesh grali już symphonic death metal w sposób mistrzowski, takiego albumu dotychczas nie stworzyli.
Longplay zabija od pierwszego momentu. Wróć – zniszczonym jest się już po obejrzeniu trailera zapowiadającego ten krążek. The Vampire from Nazareth otwiera płytkę niespokojnym dziecięcym wokalem, przechodzącym momentalnie w smyczki i ciężką partię Fotisa. Po kilkunastu sekundach już wiemy, że litości nie będzie. Spiros, będący w doskonałej dyspozycji wokalnej nie zwalnia nawet na moment. Mocane riffy przeplatane partiami orkiestry, operowe śpiewy przenikające death metalowe fragmenty, wszystko okraszone potężnym symfonicznym klimatem nie pozwalającym nawet na chwilę oddechu.
Tej muzyki się nie słucha, tę muzykę się chłonie. Bezapelacyjne opus magnum Septicflesh, kapeli, która wyznaczyła właśnie nową definicję symfonicznego metalu.
A Great Mass of Death jest trochę bardziej wyważony, wciąż jednak unosi się nad kompozycją nieuchwytny klimat jeżący włosy nie tylko na głowie. Wchodzący w środku kobiecy wokal przeszywa słuchacza bez ostrzeżenia, by po chwili zastąpionym zostać bezlitosną podwójną stopą gnającą do 3 numeru – Pyramid God, który z kolei rozpoczyna się od wzniosłej partii orkiestry – a to przecież dopiero wierzchołek góry lodowej smaczków przygotowanych przez Septicflesh przy współpracy z Praską Orkiestrą Symfoniczną na tej płycie.
Five-Pointed Star, The Undead Keep Dreaming, Apocalypse, kolejne utwory uderzają z siłą pocisku. Ilość emocji skondensowanych na tej płycie przekracza wszelkie dopuszczalne dawki. Jeśli czekacie na płytkę, która będzie nie tylko umilać wam czas, chwilami jedynie przykuwając uwagę, chwyćcie za „The Great Mass”. Krążek pożre was na 45 minut, po czym wypluje z niesmakiem. Zdepcze i rozgniecie na miazgę, wtłoczy w ziemię i splunie niedbale. Kiedy się natomiast w końcu pozbieracie, włączycie go po raz kolejny. I znowu…
Tej muzyki się nie słucha, tę muzykę się chłonie. Bezapelacyjne opus magnum Septicflesh, kapeli, która wyznaczyła właśnie nową definicję symfonicznego metalu. Na kolana.
Mamy kwiecień – ja już dziś mam kandydatkę na najlepszą płytkę 2011 roku. Pozamiatało Synem straszliwie.
10/10.