Każdy, nawet zapryszczały jeszcze fan black metalu z łatwością wskaże palcem na mapie ojczyznę tego gatunku ciężkiej muzyki. Nikogo nie dziwi już nawet fakt, iż Norwegowie świadomi światowych skojarzeń każą uczyć się podstaw wiedzy o czarcim metalu swoim dyplomatom. Różnica między „wyłącznie” a „przede wszystkim” jest jednak ogromna – czego doskonale dowodzi przykład zespołu Djerv. Słuchając bowiem debiutu tego norweskiego trio uświadamiamy sobie, że scena ciężkiej muzyki z północnej Skandynawii poszczycić się może nie tylko umalowanymi brzydalami w skórzanych gaciach biegającymi po lesie z toporami.
Trzon składu Djerv tworzą dość doświadczeni muzycy norweskiej sceny – Erlend Gjerde bębnił swego czasu w stoner metalowym Stonegard oraz folkowej Wardrunie, Stain Krstad zahaczył o współpracę z doskonale znaną w Polsce (pamiętny występ w krakowskim studiu TVP) formacją Gorgoroth, Agnete Kjolsrud to natomiast ex wokalistka Animal Alpha, którą fani metalu kojarzyć powinni chociażby z występu w najnowszym klipie Dimmu Borgir (Gateways). Koncertowo skład wspomagają Victor Brandt z szwedzkiego Entombed i grecki gitarzysta Stamos.
Debiut zespołu zatytułowany po prostu Djerv to niespełna 40 minutowy strzał między oczy. Płyta-koszmar dla fanatyków szufladkowania i przypinania muzyce metek, mokry sen wszystkich kochających niebanalne i wykraczającą poza sztywne ramy gatunkowe nuty. Bo co można powiedzieć o muzyce brzmiącej jak mieszanka black (i nie tylko) metalu, rocka, punku, popu, elektroniki i alternatywy?
Świetna, z jednej strony agresywna z drugiej wyważona, spójna, ale różnorodna, przebojowa do granic, wciąż jednak ambitna muzyka, przy której można spędzić naprawdę niecodzienne momenty.
Wystarczy posłuchać takiego Gruesome Awesome – przecież brzmi to jakby Satyr na „Rebel Extravaganza” zaprosił do współpracy… Gwen Stefani. Mało? Immortal rozpoczyna się gitarowym intro żywcem wyjętym z Primordial który po chwili zastąpiony zostaje muzyką kojarzącą się z niemieckim Guano Apes. Singlowy Madman startujący od opętańczego krzyku wokalistki, który prowadzony rytmicznym riffem przeradza się w bardzo przebojowy numer, ze swoimi pomysłami i zmianami tempa mogłoby spokojnie starczyć na 3 inne kawałki. Kolejny The Bowling Pin przywodzi na myśl wcześniej wspomnianą Gwen Stefani za czasów jej gry w No Doubt. Ladder to The Moon brzmi jak nasz rodzimy Hey na psychotropach, Abmuse to z kolei emocjonalna quasi melorecytacja oparta o psychodeliczny motyw dźwiękowy. Płytka kipi od takich smaczków, sporo na niej ekscytacji i artystycznej ekspresji.
Świetna, z jednej strony agresywna z drugiej wyważona, spójna, ale różnorodna, przebojowa do granic, wciąż jednak ambitna muzyka, przy której można spędzić naprawdę niecodzienne momenty. Chociaż sam na palcach jednej ręki (w porywach dwóch) policzyć mogę warte uwagi zespoły metalowe z kobietami na wokalu (nie licząc rzeszy gothic metalowych kapel) Djerv kupiło mnie w całości od pierwszego przesłuchania.
Szczęściarze będą mieli okazję zobaczyć skład w październiku w Warszawie (zespół będzie gościem Phoenix Rising Tour 2011). Pozostałym szczerze polecam sięgnąć po debiut tego składu. Pozytywne zaskoczenie gwarantowane.
Daję 9 wyłącznie dlatego, że zostawiam sobie rezerwę na ich kolejny krążek.
9/10 by Synu.