Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Lao Che – Soundtrack (2012)

„Muzyka do filmu, który nigdy nie powstał” – to sformułowanie, które w ostatnim czasie robi furorę. Obserwuję swoisty boom na coraz to nowsze projekty próbujące tym określeniem nadać swoim wydawnictwom poetycką i tajemniczą aurę. Inaczej jest z najnowszym wydawnictwem grupy Lao Che zatytułowanym „Soundtrack”. W tym przypadku słowo miało stać się ciałem, a muzyka tłem do planowanych obrazów.

„Soundtrack” to piąty studyjny album muzyków z Płocka. Przy jego powstawaniu towarzyszył im angielski producent muzyczny Eddie Stevens. Pomysł na stworzenie ścieżki dźwiękowej do wyimaginowanego filmu powstał przed dwoma laty, tuż po wydaniu płyty „Prąd stały / Prąd zmienny”. Od samego początku celem „Soundtracku” było zebranie na jednym krążku utworów będących mieszanką stylów muzycznych. Stąd na płycie możemy znaleźć gatunki mocno od siebie oddalone jak funk, rock, dub, czy trip-hop. Gatunki, jak określa to sam Spięty, „pasujące do siebie jak pięść do oka”.

Od samego początku celem „Soundtracku” było zebranie na jednym krążku utworów będących mieszanką stylów muzycznych. Stąd na płycie możemy znaleźć gatunki mocno od siebie oddalone jak funk, rock, dub, czy trip-hop. Gatunki, jak określa to sam Spięty, „pasujące do siebie jak pięść do oka”.

Płytę kompozycją klamrową otwierają i zamykają odgłosy zarejestrowane w okolicy miejsca, w którym powstawał materiał. Słyszymy m.in. londyńskie metro zlokalizowane w pobliżu studia Eddie’go Stevensa. Jego dźwięk symbolizuje podróż, w którą zabiera nas zespół. Właściwy, składający się z 9 ścieżek materiał, zaczyna utwór „4 piosenki”, które Spiętemu „wylazły spod ręki”. Moją szczególną uwagę przykuł kawałek „Jestem psem”, w którym pojawia się melorecytacja Spiętego. Utwór wydaje się być nawiązaniem do jego dawnej działalności w crossoverowo hip-hopowej formacji Koli. Ciekawostką w tym utworze jest otwierający go monolog jednej z dziewczyn ze studia Eddiego, która odczytuje adres studia i SMS, a na końcu mówi polskie „tak”, którego używanie rzekomo jest modą wśród Brytyjczyków. Dużą dawkę energii niesie ze sobą single „Zombi!”, w którym słychać sporo elektroniki i sampli, m.in. z filmów grozy z lat 40. To właśnie do tego utworu już wkrótce pojawi się teledysk promujący płytę.

W tekstach dwóch utworów można znaleźć odniesienia do Boga i Kościoła. O ile w tekście piosenki „Na końcu języka” podmiot podkreśla moc wypowiadanych przez siebie słów, którymi dotknąć może samego Boga, o tyle w utworze „Dym” Spięty osobiście zestawia rzucanie papierosów i Kościoła jako dwóch paralelnych nałogów.

Najmocniejszą stroną płyty „Soundtrack” wydają się być teksty Spiętego. Kunszt z jakim autor bawi się słowem nasuwa mi na myśl płytę „Gospel”. Niemniej warstwa muzyczna pozostaje na bardzo przyzwoitym poziomie. Na całej płycie słychać niewiele gitary. Pojawia się ona głównie w utworze „Kołysanego”. Wyeksponowano natomiast bas oraz użyto, podobnie jak na poprzednich płytach, licznych sampli, których zasadność użycia wydaje się być momentami dyskusyjna. Mimo moich obaw przed koncertową wersją „Soundtracku”, materiał świetnie prezentuje się na scenie. Jest bardziej rockowo, a panowie z Płocka pokazują, że nowy set mają opanowany nie gorzej niż swój dotychczasowy dorobek.