Dziewiąta edycja festiwalu REGGAELAND przeszła już – niestety – do historii. Dla tych, którzy nadal przeżywają chwile spędzone na płockiej plaży, obiecujemy dozować wspomnienia…
Tegoroczny line up nastawiony był raczej na poszukiwanie i promowanie młodych i/lub nieznanych szerzej artystów, choć nie zabrakło żywych legend takich jak choćby Johny Osbourne, którego przedstawiać nikomu nie trzeba. Opisać słowami jego koncertu się nie da, może za wyjątkiem jednego – majstersztyk! Podobnie jak magiczny koncert Mo’kalamity & The Wizards, która pokazała, dlaczego w pełni zasługuje na miano „królowej francuskiego roots”.
Niestety, nie dane mi było zobaczyć wszystkich koncertów (oby do przyszłego roku pojawiły się postępy w dziedzinie klonowania, bo opuszczenie występu Conkarah nadal budzi we mnie emocje), jednak ten niewielki wycinek spełnił pokładane w Reggaelandzie nadzieje.
Piątek to dla mnie przede wszystkim ekipa Ward 21 i Marcy Chin. Dancehall z najwyższej półki, energia wypełniająca każdy zakamarek płockiej plaży i przede wszystkim dobra zabawa. Nieco inne oblicze muzyki, na równie wysokim poziomie co Jamajczycy z oddziału zamkniętego, dała SOOM T.
Charyzma wokalistki wspieranej przez J*Star’a, wybuchowa mieszanka gatunków od drum’n’bassu po klasyki jamajszczyzny, porwały zebranych w cyrkowym namiocie. Doskonałą kontynuację dobrej zabawy zagwarantował Dreadsquad z niesamowitą Kasią Malendą (któż nie odpłynąłby przy dźwiękach „Soulfly”?) wraz z Blackout JA. Siły, by wytrwać do białego rana ładowane były ze sceny nieustannie.
Będąc stronniczą i ryzykując pomówienie o kompletny brak obiektywizmu, największy ukłon oddaję jednak Sardyńczykom z Train To Roots! Szaleństwo, energia i moc! To co zrobili Panowie, pod wodzą Bujumannu i Rootsman I przechodzi najśmielsze oczekiwania (a możecie mi wierzyć, moje oczekiwania względem Pociągu Do Korzeni były bardzo duże). Warto było czekać trzy lata, by usłyszeć „Shame” i „Fogu” na płockiej plaży. Jednak prawdziwą petardą okazał się „Hot Situation”, przy którym nie było ani jednej nie skaczącej i bujającej się osoby. Nie dziwi fakt, iż publiczność nie chciała puścić TTR ze sceny, co skończyło się dwukrotnym bisem. Już wypatruję doniesień o ich powrocie do Polski.
Sardyńczycy znaleźli czas na krótką rozmowę. Jednak skoro obiecałam dozowanie wspomnień, oto zaledwie jej przedsmak:
Reggae z Italii pokazało w Płocku swoją najlepszą stronę: na scenie głównej ekipa z Train To Roots, a w cyrkowym namiocie Raphael. Czarował, wprowadzał w odpowiedni nastrój i dodawał energii. Szkoda tylko, że nie mogliśmy podziwiać go z bandem Eazy Skankers. No cóż – może za rok? W rozgrywce Mind vs. Heart – wygrał i zawładnął jednym i drugim.
Vavamuffin All Stars z udziałem gości zebrali największą publikę przed sceną na plaży. Był to także zdecydowanie najlepszy koncert polskiej reprezentacji. Goście dopisali, pojawił się Junior Stress (który ze sceny, przy pomocy mądrofona wypuścił w świat nowy teledysk), Grizzlee, Diego Cichy Don (który parę chwil wcześniej w namiocie Ictusa nawijał o tym, czym jest wihajster) , Earl Jacob
(wraz ze Zbójami otwierał drugi dzień festiwalu, a z Vavamuffin go zakończył), a nawet prowadzący festiwal Duże Pe.
I to był ostatni koncert na „dużej scenie”. Impreza przeniosła się w całości do namiotu cyrkowego oraz namiotu Ictus Sound, gdzie na festiwalowiczów czekało jeszcze mnóstwo dźwiękowych atrakcji i artystycznych doznań zapewnionych przez Johnny Osobourne’a , czy Michaela Prophet’a.
Tegoroczny Reggaeland nie pobił frekwencyjnego rekordu, jednak w moim, osobistym rankingu plasuje się na miejscu pierwszym. Zebranie w jednym miejscu artystów, którzy królują na mojej playliście to jak podarowanie mi spóźnionego urodzinowego prezentu. Dziękuję bardzo, jednak zastanawiam się…jak przebijecie to w przyszłym roku?
Ola Krajewska