Wytwórnia Lou&Rocket Boys podjęła się nie lada zadania i wydała składankę, będącą swoistym podsumowaniem tego, co działo się na polskim, reggae’owym podwórku na przełomie 2013/2014 r. Obok starych wyjadaczy, znalazły się dobrze rokujące „świeżynki”, a doskonale znane kawałki przeplatają się z tymi dotąd niewydanymi. Wszystko pięknie opakowane i zapisane na dwóch płytach CD.
Kompilacja „ Our Roots Are Here” to doskonały przekrój przez rodzimą scenę reggae, a 30 utworów to dobra liczba, by kompletnemu laikowi zaprezentować to, co się u nas dzieje.
Odpalamy płytę numer 1, a tam….. balsam dla duszy… Damian SyjonFam i „Powstanie”. Zaczynasz widzieć to miejsce, słyszeć rzekę, czuć ten nastrój. Nie ma lepszego wprowadzenia w zagadnienie ostatnich wydawnictw jak właśnie kawałek „powracającego” wokalisty.
Dobre wrażenie utrzymuje się przez kolejne numery i nawet „Chwile jak te” (postawiłabym jednak na inny kawałek) Bednarka nie jest w stanie stworzyć rysy na całości, zwłaszcza, że zaraz po nim wskakuje już Natural Mystic z kawałkiem „Too Many Games”, a zaraz za nimi genialny Junior Stress z „Przedwczoraj”. Miłym zaskoczeniem była dla mnie tyska grupa Baobab. Energetyczny i niezwykle radosny „Policjant” urzeka od pierwszego odsłuchu i jeszcze przez długi czas podśpiewuje się: „No czyja to jest wina? Pana Policjanta!” (mówiąc szczerze jest to także dobra odpowiedź na wszelkie niepoważne i niewygodne pytania). Drobnego zgrzytu zębów dostaje się pod koniec zamykającego „Zion” Radical Soul Amunition, ale ostatecznie nie ścieramy jedynek, więc jest na plus.
Właściwie ciężko wskazać kawałki wyróżniające się na drugim krążku, bo wyłoniona „piętnastka” to dobrze współpracująca drużyna, która zasługuje na złoty krążek, czy jakąś gwiazdę w regałowej alejce zasłużonych. Młodziaki zaskakują dojrzałością, a „starszyzna” świeżością. Vavamuffin wyrywa z butów swoim „Nie pękaj”, raggafayowa „Tango i rumba” dopełnia pozytywnym ładunkiem, Ayarise pokazuje, co dobre i polskie, podbijając uszy, serca, głowy oraz głośniki i słuchawki na każdej szerokości geograficznej, a Chilli Crew czaruje soulującym głosem wokalistki Martyny Baranowskiej. Na muzyczny deser mamy Bakshish ze „Źrenicą” (słuchając którego mamy ochotę powiedzieć, że to możliwość słuchania takich utworów jest prawdziwym szczęściem), Tabu z „Nie potrzeba nam nic”, które udowadnia, iż rzeczywiście nie potrzeba nam nic, o ile nadal są w naszym kraju tak genialne zespoły, Naaman delikatnie stąpający na granicy jazzu, soulu i reggae oraz wisienka na torcie, a raczej „Banany” na torcie, czyli Dubska, w sobie tylko znany sposób magicznie łączący radość z refleksją
i nostalgią.
„Our roots are here” odmienia polskie reggae przez przypadki pokazując wachlarz smaków i kolorów jamajskich brzmień, dojrzewających na nadwiślańskiej ziemi, pod słowiańskim niebem. Mam nadzieję, że podobne kompilacje nie raz jeszcze trafią do mojego odtwarzacza, serwując prawdziwą dźwiękową ucztę.
Ola Krajewska