Lech Majewski – reżyser filmowy i teatralny, malarz, pisarz, poeta. To twórca takich filmów jak „Zapowiedź ciszy”, „Rycerz”, „Pokój saren”, „Wojaczek”, „Angelus”, „Ogród rozkoszy ziemskich” czy „Młyn i krzyż”. W Kinie Centrum podczas Tofifestu odkrywał przed nami „ukryty język symboli w filmie”.
Już na początku reżyser zaznaczył, że bardzo często nie zdajemy sobie sprawy, że w codziennym życiu posługujemy się językiem symboli. Chociażby dyscyplina jaką jest piłka nożna, to jedno wielkie kłębowisko takich umownych znaków.
A hiszpańska corrida? Genetycy dwoją się i troją, żeby byki były zupełnie czarne. Muszą utożsamiać ciemność, noc.
Teza wykładu brzmiała:
„Ptaki” Hitchcocka, wciąż wywołują w ludziach grozę, pomimo upływu dekad. Film ukazuje narzeczeństwo, które zamieszkuje z jego matką. W trójkącie tym rodzą się konflikty.
Symbolika bogata też w „Ojcu chrzestnym II”. Gangsterzy kroją tort, przedstawiający Kubę. Czyli ustalają swoje strefy wpływów mafijnych. Sceny radosne rozgrywają się na pejzażu letnim, a Michael Corleone decyduje się zabić swojego brata Freddiego w gęstym zimnym śniegu. Potężny mafiozo na pieniądze, które daje mu młody Vito Corleone, kładzie kapelusz.
Inna sytuacja – Michael Corleone rozmawia z senatorem. Majewski stwierdził, że w przeciętnych filmach postać usłyszałaby: „nie zrobisz tego czy tamtego, to cię zniszczę!”
Na wykład przyprowadzono młodzież szkolną. Przez chwilę zauważalne było, że jeden z drugim nie przybyli tu wiedzeni chęcią zgłębiania wiedzy o filmowej symbolice.
Chłopcy jednak zostali na sali i – chcąc nie chcąc – poznali nowe pojęcie.
Kiedy zmieniamy znaczenie jakiegoś symbolu. Kiedy czarny charakter mafiozo Fanucci, nosi biały garnitur. Kiedy woda, która daje życie i oczyszcza, zadaje ból, będąc już biczem wodnym.
„Lot nad kukułczym gniazdem”. Ogromny Indianin, którego Jack Nicholson – jak określił to Majewski – używa do gry w koszykówkę, jest symbolem ostoi, opoki, tej „prawdziwej Ameryki”.
A symbolika w „Pulp Fiction” Quentina Tarantino?
Pomyślelibyście? „Pulp Fiction” moralitetem i esejem filozoficznym? Samuel L. Jackson wierzy, że wszystko ma swój sens i cel. W codziennych zdarzeniach widzi znaki od Boga. Wyznaje teorię zapisanego w księgach losu. Kontrastujący z nim John Travolta wszystko bierze za przypadek i sam jest panem swojego losu, nie uznaje determinizmu. Dla Jacksona boży palec objawił się, kiedy ominęło go 5 kul, tymczasem Travolta przypadkiem zabija faceta siedzącego w bagażniku. Aktówka, której zawartości widz nie widzi, a z której bije złoty blask, to Arka Przymierza.
A ja wciąż się zastanawiam, co mam myśleć o filmie, który jest… tak nafaszerowany metaforami, symbolami i aluzjami, że aż trudno mi go zrozumieć. To ja jestem głupim widzem czy wierzący w swoją wyjątkową wrażliwość reżyser zupełnie niepotrzebnie doprowadził do przerostu formy nad treścią?