Niclas Engelin, muzyk w kręgach wielbicieli gothenburskiej sceny melodic death metal doskonale znany, poza obowiązkami związanymi z etatowym graniem w In Flames nie zapomina o swoim „solowym” projekcie. 18 maja ukazała się 3 już płyta zespołu Engel o wdzięcznym tytule Blood of Saints. Jest na czym zawiesić ucho? Przekonajmy się.
Muzyka oferowana na Blood of Saints jest na dobrą sprawę mieszaniną elementów zawartych w twórczości pozostałych kapel sygnowanych nazwiskiem Engelina – mamy tu heavy metalową melodykę Gardenian, nowoczesne pojmowanie mdm rodem z In Flames wzbogacone nu tone’owym wydźwiękiem projektu Passenger. Sporo więc tu elektroniki, nowomodnego metalu, przebojowości, grania na schemat i z góry założoną konwencję.
Question Your Place można by z powodzeniem uznać za odpowiedz na romans amerykańskiego Korna z niejakim Skrillexem. Kawałek będący wypadkową mdm i wszechobecnego do przesytu ostatnimi czasy dub stepu dość dobrze rozpędza całość, dając nadzieję na więcej. Frontline to jeden z krótszych i zarazem najlepszych numerów na płycie. Riff żywcem wzięty z Reroute to Remain bądz Soundtrack to Your Espace In Flames z wokalem Mangana Klavborna do złudzenia zblizonym z barwą Andersa Fridéna przywodzi na myśl bardzo fajne skojarzenia. Szybka, konkretna historia. Feel Afraid to całkiem poprawna, utrzymana w średnich tempach kompozycja, Numb prowadzony jest niezłym motorycznym riffem, Cash King urzeka rewelacyjnym refrenem, podobnie jak Drama Queen, który brzmi bliźniaczo zbieżnie do utworu Feed The Weak z poprzedniej płyty Threnody (2010).
Mamy tu heavy metalową melodykę Gardenian, nowoczesne pojmowanie mdm rodem z In Flames wzbogacone nu tone’owym wydźwiękiem projektu Passenger. Sporo więc tu elektroniki, nowomodnego metalu, przebojowości, grania na schemat i z góry założoną konwencję.
Engel Ameryki rzecz jasna swoim ogranym do cna melodyjnym death metalem nie odkrywają. Płyta nie ma szans stać się bestsellerem, dziełem pomnikowym czy przełomem w karierze grupy, nie zmieni zapatrywania dużej części niechętnych temu podgatunkowi słuchaczy, nie spowoduje też renesansu w skostniałej do bólu gothenburskiej lidze mdm. Najważniejszym jest jednak to, że do tego nie pretenduje. Muzycy nie starają się wmawiać, że należy się nad tym krążkiem wyjątkowo skupiać, doszukiwać piętna artystycznego indywidualizmu czy godnej najwyższych braw kreacji. Ta muzyka ma bawić, umilać czas, wlecieć jednym uchem by na chwile zagościć w głowie, zagospodarować wolne 50 minut przerwy między dużo bardziej wartościowymi rzeczami. I to zadanie wykonuje w 120% za co należy się naprawdę niezła nota.
Spójna, bardzo przebojowa płyta, podręcznikowo i rzemieślniczo zagrana i wyprodukowana. Rzecz godna polecenia każdemu sympatykowi nowoczesnego metalu. Tak powinno grać dziś In Flames!
8/10 by Synu.