Tego jeszcze nie było – hip-hop symfonicznie. A sprawcami całego zamieszania są Miuosh i Jimek, czyli Radzimir Dębski, syn Krzesimira, po którym odziedziczył nie tylko nazwisko, ale i talent muzyczny, co to go doceniają na całym świecie. Zanim panowie połączyli swoje siły Jimek z rapem wspólnego miał niewiele. Razem z Pezetem popełnił utwór „Nie muszę wracać” i z rzeczy znanych i nośnych to by było na tyle. Oddźwięk jednak pozostał bardzo pozytywny, bo był to pierwszy kawałek warszawskiego rapera po średnio przyjętym albumie „Radio Pezet”, który to okazał się nad wyraz dobry, co przełożyło się na myśl, że i Dębski w hip-hopie niezłe rzeczy robić potrafi. A współpraca z Miuoshem tylko to potwierdziła.
W Katowicach, w marcu tego roku, Miuosh, Jimek i Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia zagrali razem dwa koncerty. Zapis tego wydarzenia znalazł się na wydawnictwie „Miuosh/Jimek/NOSPR 2015” zawierającym nie tylko audio, ale również DVD. W katowickiej siedzibie NOSPR-u raper zagrał najbardziej nośne utwory z najnowszego albumu „Pan z Katowic” („Corona”, „Bawełna”, „Jerycho”, „Rio”, „Za tobą” i „Absynt”), dwa numery z „Piątej strony świata” („Więcej niż możesz”, „Piąta strona świata”) i trzy z płyty „Prosto przed siebie” („Dowód”, „Nie mamy skrzydeł” i „Reprezent”) oraz luźny numer „Cisza” nagrany w hołdzie zmarłemu w styczniu tego roku Janowi „Kyksowi” Skrzekowi. Wszystkie utwory zostały zaaranżowane przez Radzimira Dębskiego, który dołożył od siebie otwierającą płytę kompozycję „Crux”. Niespełna dwudziestominutowy utwór to muzyczna sinusoida – naprzemienny niepokój spokój – zakończona mocnym, perkusyjnym akcentem, który płynnie przeszedł w gorące owacje publiczności.
Dla zgromadzonej publiczności (nota bene bilety na oba koncerty rozeszły się w zastraszającym tempie) było to z pewnością niesamowite przeżycie – uczestniczyć w pierwszym takim wydarzeniu na świecie. Tym bardziej, że fanom rapu siedzieć grzecznie na fotelach łatwo nie jest. Energia standardowych hip-hopowych koncertów w całości przekłada się na kontakt na linii raper-publiczność. Jak Miuosh i jego fani dali radę bez typowego, bardzo bliskiego kontaktu? Nie wiem, ale jeżeli wrażenia były większe albo co najmniej takie same, jakie towarzyszą słuchaniu płyty, to zielenieję z zazdrości, że nie było mi dane tam być i błagam o więcej, bo to nie może się tak skończyć.
W dorobku Miuosha jest kilka takich utworów, dzięki którym, w kwestii symfonicznej, Jimek miał ogromne pole do popisu i doskonale je wykorzystał. Polecam włączyć „Nie mamy skrzydeł”, zamknąć oczy i poczekać na ciarki przechodzące po plecach, gdy zaczyna się rytmiczne klaskanie w dłonie. Pod koniec płyty spodziewajcie się łez w oczach i bijącego mocniej serca, bo właśnie tak działa pojawiający się przed „Piątą stroną świata” fragment utworu Jana „Kyksa” Skrzeka. Jestem pewna, że gdyby bluesman nie zmarł nagle na początku tego roku, to pojawiłby się gościnnie na koncertach i skradł serca wszystkich. Był to artysta na tyle ważny na muzycznej ścieżce Miuosha, że nie mogło go zabraknąć. Tak jak „Ciszy”, którą raper nagrał zaledwie kilka dni po śmierci Skrzeka, aby się z nim w ten sposób pożegnać.
Gościnnie na katowickiej scenie pojawił się Joka, który dzisiaj muzycznie robi już niewiele i to słychać, aczkolwiek publiczność i tak oszalała. Pojawiła się też Kasia Gołomska z Lilly Hates Roses, która w utworze „Za tobą” zastąpiła Katarzynę Groniec. Wróć. Próbowała ją zastąpić, bo Groniec to Groniec i szkoda bardzo, że to nie ją usłyszeć można na tej live’owej płycie. Album „Miuosh/Jimek/NOSPR 2015” spokojnie bez tych co są gościnnie mógłby się obejść, bo charyzmatyczna postać śląskiego rapera, muzyczna wyobraźnia kompozytora i perfekcja orkiestry, to już wystarczająco dużo, aby był sukces. Idealnie jednak nie jest, ale to raczej nie zarzut, tylko naturalny skutek tego, że to pierwszy raz, nie tylko w Polsce, ale i na świecie. A ta nieidealność dotyczy właściwie tylko symfonicznego aranżu, którego niekiedy jest za dużo i za mocno, przez co mija się z rapem Miuosha albo go nawet zasłania. W „Bawełnie” jest nieco zbyt radośnie, a w „Coronie” za dużo dramatyzmu. Czyli jak na pierwszy raz – absolutny sukces, że mankamentów tak mało.
Pojawiły się oczywiście głosy hejterów, że bez przesady, że z hip-hopu już się robi wszystko i nawet narodowa orkiestra przygrywa do rapu. Ale to jest właśnie w tym gatunku najpiękniejsze i całe szczęście, że z tej elastyczności w końcu robi się pożytek. Może trochę gorzej, że koncertami w Katowicach interesowała się nawet telewizja śniadaniowa, bo robiła to nad wyraz nieumiejętnie, a taka promocja żadnemu z zaangażowanych w ten projekt artystów chyba pożytku nie przyniosła. Album polecam nie tylko tym, którzy rapu namiętnie słuchają, ale też tym, którzy jego fenomen próbują nadal zrozumieć. A już zwłaszcza tym, którzy wciąż mają z tyłu głowy stereotyp i uraz, co to nie wiadomo skąd się wziął, ale pielęgnują go w sobie jak storczyka na parapecie w kuchni. Żeby mu kwiatki nie odpadły. Polecam przestać chuchać i dmuchać. Na chwilę spuścić z oka. Może się okaże, że kwiatki, owszem, odpadną, ale odrosną nowe, dużo ładniejsze.
Zdjęcie: fb Miuosha