Na ten album fani Pezeta musieli długo czekać, ale wreszcie jest – na początku września ukazał się krążek „Radio Pezet”, wyprodukowany przez Sidneya Polaka. Trzeba przyznać, że to wydawnictwo nie miało lekko od samego początku. Pezet jest raperem, od którego wymaga się coraz więcej, a kiedy świat obiegła informacja, że hip-hop miesza z dubstepem, krytyka lała się wielkimi strumieniami.
„Radio Pezet” różni się od czterech poprzednich solowych albumów Pezeta. Jest przede wszystkim dużo mniej poważnie. Co prawda Paweł Kapliński nigdy do tych najpoważniejszych nie należał, ale zawsze wzbudzał zainteresowanie dobrym rapem i ciekawymi tekstami. Tym razem jednak postawił wyłącznie na zabawę w hip hop, a postać tego krążka uczynił sporym żartem, dla niektórych pewnie żartem niesmacznym.
Traclista opiewa na 25 numerów, jednak w rzeczywistości jest ich zaledwie 15. Te utwory właściwe poprzeplatane są ze skitami, niestety wątpliwej jakości, bo o ile takie zabiegi na poprzednich albumach wydawały się ciekawe, a czasami nawet zabawne, to tutaj te muzyczne pozostawiają dużo do życzenia, a te z wypowiedziami fanek Pezetów zakrawają o jakieś tanie show. Odnieść można wrażenie, że „Radio Pezet” jest aktem samouwielbienia rapera i wyniesienie siebie samego na piedestał. Jeżeli miało to być zabawne, ironiczne albo ukazujące dystans do siebie – to nie do końca tak wyszło.
Po przesłuchaniu albumu pierwsze, co „rzuca się w uszy”, to ogromna niekonsekwencja w tekstach. U Pezeta tak było zawsze, ale teraz, kiedy niemal wszystkie utwory traktują o nocnym życiu, imprezach i kobietach – łatwo zauważyć, że Kapliński o tych ostatnich ma bardzo różne zdanie. Rap od zawsze wydawał się gatunkiem, który stawiał na szczerość, a to znaczy, że Pezet musi jeszcze dorosnąć, żeby o kobietach zarymować nam tak jak naprawdę czuje.
Drugie miejsce na liście OLiS pokazuje, że mimo wielu zarzutów, ten album ma w sobie coś dobrego. Kilka utworów wyróżnia się na tle innych, jest to np. kawałek „Noc jest dla mnie”, wykonany z udziałem Fokusa, który rymuje jakby z zaświatów, ciemnej strony mocy. „Fakty, ludzie, pieniądze” i „Miejski sound” to kolejne warte uwagi utwory, w których Pezet ma coś do powiedzenia. Nikt nie przejdzie też obojętnie obok wykonanego z Kamilem Bednarkiem „Shot yourself” – akustyczna wersja rapu i reggae flow.
Pezet odszedł od klasycznych bitów, widać też ingerencję Sidneya Polaka. Mniej tu hip hopu, ale bardzo dużo Pezeta – głównie w tekstach. Kapliński chyba nigdy wcześniej nie był aż tak zainteresowany samym sobą. W jednym z utworów pojawia się nawet nieco bluźniercze „nigdy nie byłem słabym raperem”. Ten album wydaje się być zabawką w rękach Pezeta, przejściowym kryzysem i niedokończonym dziełem. Oby był to tylko przerywnik i głęboki oddech przed kolejnym, tym razem już poważnym i kompletnym, albumem.