Facet pojawia się trochę znikąd, udowadniając, że sporo prawdy tkwi w powiedzeniu „lepiej późno niż wcale”, nagrywa bardzo dobry album i nadal siedzi w ciemnym kącie wytwórni Kayax. Mowa o Skubasie, artyście, który kilka tygodni temu zadebiutował krążkiem pod tajemniczym tytułem „Wilczełyko”.
Okazuje się, że wawrzynek wilczełyko to silnie trująca roślina i rzeczywiście bardzo pasuje to do utworów Skubasa. Jego płyta nie niesie pozytywnych wniosków ani nie manifestuje optymistycznej wizji świata, pokazuje raczej czym jest on zatruty i jak mówi sam autor, powstała po to, by „wylać z siebie cały ten syf”.
Do tej pory Skubas występował raczej na drugim planie, w cieniu artystów takich jak Smolik czy Novika. To z nimi nagrywał, z nimi występował i dojrzewał do wydania solowego albumu. Wbrew pozorom, jego muzyka ma bardzo mało wspólnego z elektronicznym i klubowym stylem Noviki czy brzmieniem charakterystycznym dla twórczości Andrzeja Smolika. „Wilczełyko” to mix gatunków – jest folk, jest grunge, bardzo dużo gitary, a to wszystko okraszone melodyjnymi kawałkami i melancholijnym wokalem. A wokal właśnie to zdecydowanie duża wartość Skubasa – jest pewny siebie, ale jednocześnie śpiewa jakby od niechcenia, jego głos jest niski, bardzo męski i twardy, ale jeśli trzeba, to odpuszcza i niemal szepcze.
Na płycie znajduje się dwanaście utworów, utrzymanych w podobnej tonacji, ale różniących się energią. Czasem jest wolno i ospale, czasami bardzo rytmicznie i szybko, a niekiedy te dwa style się ze sobą łączą. Tak jest właśnie w utworze tytułowym – rytmiczne zwrotki akcentowane przez perkusję przeplatają się z melancholijnym refrenem, który zupełnie zwalnia „Wilczełyko”. Kawałki z cyklu ciężkie, ciemne, ale w tempie, to rozpoczynające album „Nie pytaj” oraz wykonany z Julią Iwańską utwór „Idzie szarość”. Trochę więcej życia jest w promującym płytę „Linoskoczku” i kawałku „Więcej nieba”, mimo, że teksty wcale nie wskazują na to, że są to numery chociaż trochę bardziej pozytywne. Wśród tej dwunastki jest także „Mgła”, utwór, tak jak sam tytuł wskazuje, bardzo mglisty, najspokojniejszy na całym albumie, z ogromną ładunkiem melancholii. Oprócz tekstów po polsku są jeszcze trzy anglojęzyczne, z czego jeden wydaje mi się bardzo szczególny – kawałek „Rain Song”, wykonany z Kevem Foxem, pozycja, która spokojnie mogłaby trafić na międzynarodowe listy przebojów, tyle że obok języka angielskiego, pojawia się również polski. To komplikuje sprawę, ale jednocześnie podnosi wartość samego utworu, bo taka kombinacja sprawiła, że jest absolutnie unikalny.
Na samym początku wspomniałam, że mimo bardzo dobrego debiutu, Skubas siedzi w ciemnym kącie wytwórni Kayax. Być może jest to krzywdzące, ale „Wilczełyko” wydaje się być taką zabawką na pocieszenie dla Skubasa, pozwolenie na pobycie przez chwilę na pierwszym planie. Dlaczego? Bo ten debiut nie został odebrany zupełnie serio. Trzeba przeciąć tę linę łączącą Skubasa z Noviką i Smolikiem, wypchnąć go rzeczywiście na pierwszy plan, nie tylko pozornie i na chwilę, ale na stałe, z ogromnym ładunkiem wiary w tego artystę. Wtedy możemy spodziewać się cudów.