Damska elektronika daje radę i ma się coraz lepiej. Pod koniec ubiegłego miesiąca ukazał się album brytyjskiej artystki Skye Edwards, szerzej znanej jako, po prostu, Skye. „Back to now” to trzeci solowy krążek wokalistki, ale to nie wszystko, jeśli chodzi o jej muzyczną karierę.
Przed swoją solową przygodą należała do grupy Morcheeba, z którą nagrała pięć albumów. Z zespołem rozstała się w 2003 roku, po dziewięciu latach współpracy, ale w 2010 roku powstał jeszcze jeden krążek Morcheeby z jej udziałem. Muzyka, jaką tworzy ta grupa, to przede wszystkim trip hop i pop, jednak kiedy Skye zaczęła tworzyć własne kompozycje, miejsce trip hopu zajęła elektronika. To właśnie ten gatunek dominuje na jej solowych albumach. Tak też jest na „Back to now”.
Nowy album Skye to balans na granicy niebanalnego popu i przyzwoitej elektroniki. Tym razem diabeł nie tkwi w szczegółach, ale w całości. Pojedyncze kawałki nie powalą was na kolana, za to odsłuch całego krążka to nieco pod czterdzieści minut równego i dobrego jakościowo elektronicznego grania. Te kawałki trudno od siebie oddzielić i ocenić lub nawet opisać każdy z osobna. Jeśli już coś się wyróżnia, to jest to utwór „Little bit lost”, być może dlatego, że jest nieco bardziej energetyczny i melodyjny niż pozostała dziewiątka. „Every Little lie” to z kolei utwór z bardzo charakterystycznym refrenem, co również działa na pamięć. Nieco lepszy niż reszta powinien być też z założenia singiel, w tym przypadku jest to „Featherlight”. Czy rzeczywiście potwierdza regułę? Chyba jednak nie, ale to wynika z jednostajnej jakości tego albumu. Jeśli można się do czegoś przyczepić, to do pojawiających się niekiedy irytujących dźwięków, niezbyt przyjemnych dla naszych uszu, ale to z kolei prawo elektroniki.
W produkcji „Back to Now” pomagał artystce jej mąż – Steve Gordon, natomiast za całość odpowiada Stephen Fitzmaurice. Nic by jednak z tego nie wyszło, gdyby nie głos Skye, który skomponował się z raczej trudnymi do współpracy syntezatorami. Ten krążek przypomina „Destroyed” Moby’ego – elektronika nie jest przesadnie eksperymentalna, wokal ma znaczenie, a i melodia nie pozostaje w tyle. Nie oczekujcie też po tej płycie kombinacji na miarę Jamesa Blake’a ani lekkości i prostoty Owl City. Muzyka Skye to coś pomiędzy – z jednej strony grzecznie, spokojnie, bez żadnych eksplozji i fajerwerków, ale z drugiej jednak nieco klubowo, chociaż to klub bez szalenie migających świateł i ogłuszającej muzyki.
Dwa różne oblicza pokazała nam ta brytyjska wokalistka, jeśli postawimy obok siebie płyty zespołu Morcheeby i jej albumy solowe. Dla mnie to elctro jest jej mocniejszą stroną, w której może się bardziej wykazać, i w której bardziej jest sobą aniżeli będąc częścią zespołu. I jak widać jej też jest ze sobą dobrze, skoro „Back to Now” to już trzeci krążek w takim układzie. Nie wiem czy muzyka elektroniczna kojarzyła się wam wcześniej z niemal czterdziestoletnią mamą trójki dzieci. Jeśli nie, to od dziś jak najbardziej możecie mieć właśnie takie skojarzenie. Polecam ten album, jeżeli macie czas na czterdzieści trzy minuty oddechu, polecam, jeżeli potrzebujecie muzyki do pracy lub nauki i polecam też, jeśli chcecie usłyszeć w słuchawkach coś, co chociaż trochę pozwoli wam się odciąć od nadmiaru ludzi wokół.