Kiedy kilka lat temu obejrzałem film Trainspotting rozpoczęło się moje zainteresowanie takimi pionierami punk rocka jak Lou Reed czy Iggy Pop. W filmie Boyle’a wykorzystano utwór Lust for Life, pochodzący z wydanego w 1977 albumu o tym samym tytule. Post Pop Depresion nawiązuje do początków kariery amerykańskiego muzyka, gdy żył i nagrywał w Berlinie, oraz do przyjaźni z niedawno zmarłym Davidem Bowie, z którym współpracował tworząc Lust for Life.
Powstanie Post Pop Depresion czyli solowego albumu, na który fani Popa czekali 4 lata, niemal do samego końca owiane było tajemnicą. O pracy nad płytą, Iggy poinformował w styczniu podczas wywiadu dla „New York Times”. Tego samego dnia ogłosił, że płyta jest gotowa, czym udowodnił zszokowanym fanom, że mimo emerytalnego wieku wciąż ma wiele asów w rękawie.
Post Pop Depression, o czym dowiadujemy się już z okładki płyty, jest efektem kolaboracji muzyka z reprezentującymi zespół Queen’s of the Stone Age – Joshem Hommem i Deanem Fertitą, oraz z perkusistą Arctic Monkeys Mattem Heldersem. Homme, odpowiadający za produkcje albumu, napisał też część tekstów, co poprzedziły długie rozmowy z Iggym. Co więcej, aby zapewnić projektowi pełną niezależność zdecydował się on wesprzeć wydawnictwo finansowo.
Album ten to osobista opowieść, zbiór wspomnień i gorzkich przemyśleń artysty, który uświadamia sobie, że przeżył już wszystko, a większość z nielicznych ideałów w które wierzył, rozmyło się wraz z odejściem bliskich mu osób. Do czary goryczy autor dodał jednak kroplę nadziei, której radzi szukać choćby w miłości. Post Pop Depression w ciekawy sposób balansuje między gorzkością i słodyczą. Rozgoryczenie Popa idealnie obrazuje utwór American Valhalla. W tej orientalno brzmiącej kompozycji Iggy stwierdza, że: „Nie ma żadnego planu; Nie ma żadnych długów” oraz „Nie pozostało mu nic prócz nazwiska”. Autor każe się zastanowić, czy nazwa albumu odnosi się do depresji wywołanej końcem muzyki popowej, która znajduje się u jego artystycznych źródeł, czy też śmiercią kariery samego Iggy’ego. Autor obawia się, że wkrótce zostanie zapominany, dlatego jeszcze jeden raz chce o sobie przypomnieć. Melodyczny, a jednocześnie szorstki wokal, będący jedną z charakterystycznych cech twórczości Popa, w połączeniu z warstwą tekstową wprowadza słuchacza w jesienną chandrę u progu wiosny.
Bez wątpienia Post Pop Depression jest formą upamiętnienia Davida Bowie – długoletniego przyjaciela i muzycznego kompana Iggy’iego. Do wspólnie spędzonych lat nawiązuje utwór German Days – eteryczny hymn pochwalny czasów, gdy największym problemem z jakim musieli zmierzyć się mieszkający w Berlinie przyjaciele był szampan, nie warty swojej ceny. Nad utworem kołysze się przyjemna pętla gitarowa ozdobiona stardustowym pudrem i cekinami w której Pop zdaje się zatracać. Także echa wokalu w utworze Gardenia odkrywają wpływ Davida na ten krążek. Wydaje się, że jego nazwisko można by spokojnie dopisać do listy znajdującej się na okładce. Bowie, który produkował albumy The Idiot i Lust for Life w odczuwalny sposób nawiedza Post Pop Depression
Na obraz albumu niezaprzeczalny wpływ mają młodsi kompanii wokalisty The Stooges. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że momentami przejmują oni pełną kontrolę nad projektem. Gdy głos Popa schodzi na dalszy plan, a uwaga słuchacza skupiona zostaje na gitarowych liniach melodycznych, w uszy rzuca się podobieństwa materiału do ostatniego LP Queen of the Stone Age – Like Clockwork. Przykładem jest utwór Vulture, który świetnie sprawdziłby się jako temat współczesnego spaghetti westernu. Odczułem pewne zgrzyty między warstwą instrumentalną i wokalną płyty. Jakość obydwu tych elementów stoi na wysokim poziomie, jednak w niektórych momentach odczuć można dysonans.
Ostatecznie Post Pop Depression to wydawnictwo bardzo solidne. Nie rzuca na kolana, nie zaskakuje treścią, ale też nie zawodzi. Ciężko jest mi wskazać najlepsze utwory na płycie, nie ma także kawałka notorycznie pomijanego podczas odsłuchów. Mimo że album jest dość krótki – składa się z 9 piosenek, to momentami wydaje się dość niespójny. Pewna doza chaosu jest jednak wpisana w twórczość Popa. Słuchając Post Pop Drepression nie miałem wątpliwości, że jest to materiał jakiego Iggy potrzebował. Nagrany i wydany na własnych zasadach i za własne pieniądze. Bez jakichkolwiek komercyjnych oczekiwań i obciążeń.
Krążek nie wpadł w największą pułapkę tego typu produkcji – autorzy unikają przesytu taniej pompatyczności i pretensjonalizmu w warstwie tekstowej. Mimo wszystko, Iggy Pop wciąż pożąda życia.