Trzeci marca dla fanów Eda Sheerana to z pewnością jeden z najszczęśliwszych dni tego roku. Muzyk powrócił po rocznej przerwie z nowym albumem. Co ciekawego przygotował dla nas tym razem?
Jestem fanką Eda, od kiedy wydał swój pierwszy singiel, The A Team, i, jak większość osób, czekałam na jego powrót z niecierpliwością. Przez ostatni rok wokalista dosłownie ukrył się pośród tłumów i nie dawał znaku życia na żadnym z portali społecznościowych. Aż w końcu przyszedł piękny dzień, w którym dostaliśmy pierwszą wiadomość – wielką niebieską plamę…
Pierwsza próba odsłuchania całej płyty skończyła się półgodzinnym szukaniem na poczcie maila. Tak, zapomniałam hasła do Spotify. Tak, szukałam nie w tej poczcie. Druga próba. Dlaczego internet nie działa? Mówią: do trzech razy sztuka. Zaczynam wierzyć w przesądy mojej babci. Udało się. Zaczynam.
Kiedy słucham muzyki, zazwyczaj wszystko mam pogrupowane. Takie przyzwyczajenie. Każda playlista ma swoją nazwę, nastrój i odpowiednie brzmienie. Z „Divide” (swoją drogą, jak mam to „÷” zapisać, nie korzystając z mocy skrótów ctrl+C i ctrl+V?), robię to samo. Na samym początku moją uwagę przyciągają single promujące płytę, czyli Castle on the Hill i Shape of You. Pierwszy z nich, przypomina mi o mojej rodzinie i dzieciństwie. Chętnie poleżałabym teraz na trawie, na łące moich rodziców i pogapiła się w niebo. Eraser, piosenka otwierająca album, tak samo jak New Man jest chwytliwa i raczej z tych, które nie chcą się odczepić, choć powinny. Mimo wszystko wolę, gdy Ed Sheeran zajmuje się śpiewaniem, nie rapowaniem.
Dalej przechodzimy do Galway Girl. Kiedy ją słyszę automatycznie maluje mi się przed oczami krajobraz Irlandii. Chwilę później piosenka What Do I Know?, która opowiada o tym jak muzyka i miłość zmieniają świat i jednoczą ludzi. Na płytach Eda bardzo często pojawiają się wątki autobiograficzne, czy związane z historią jego rodziny. W ostatniej piosence z listy, Supermarket Flowers, wokalista przybliża nam postać swojej babci.
Po odsłuchaniu całej płyty w głowie pozostało mi tylko jedno zdanie: So let’s all get together, we can all be free, spread love and understanding, positivity. Każda piosenka na tym albumie daje przeświadczenie, że najważniejsza jest miłość. Ale nie ta pomiędzy dwojgiem zakochanych nastolatków, tylko ta, którą jesteśmy obdarzani od dziecka, od pierwszych chwil naszego życia, ta od naszych najbliższych. Brytyjczyk dzieli swoje piosenki, dosłownie i w przenośni, na te z nutą spokoju i te bardziej rozrywkowe. Przyzwyczaił swoich fanów do tego, że każdy jego album łączy kilka historii z życia, które stanowiły dla niego za każdym razem mały przełom. Podobny obraz uzyskujemy z jego poprzednich płyt.
Album „÷” zawiera dwanaście utworów, ale nie możemy zapominać o wersji Deluxe, na której mamy cztery dodatkowe piosenki. O dziwo, aż trzy z nich są dobrymi, szybko wpadającymi w ucho numerami. Mnie najbardziej fascynuje piosenka, o tytule Bibia Be Ye Ye.
Cenię w ludziach autentyczność i szczerość. Czuję, że taki właśnie jest Ed Sheeran. Płyta, tak samo jak poprzednie, podoba mi się. Mimo to nadal czekam na coś nowego, mały powiew świeżości i nutkę zaskoczenia.
[fot. Warner Music / materiały prasowe]