Na festiwalu Klamra byłam po raz pierwszy. Przyznam, że zadziwił mnie on różnorodnością oferowanych przedstawień – byłam świadkiem łączenia koncertów, tańca, spektakli i performance’u. Taka forma to na pewno duży atut tego przedsięwzięcia.
Niestety nie widziałam „Skłodowska. Radium Girl” Teatru Papahema, który wygrał plebiscyt publiczności. Mimo to mam swojego faworyta, który moim zdaniem zdecydowanie zasłużył na tę nagrodę. Jest nim spektakl „Emily”, który zaprezentowała Laura Leish razem z zespołem Formalina. Opiera się on na życiu i twórczości poetki Emily Dickinson. Oprócz samej historii pustelnicy z Amherst mogliśmy usłyszeć utwory bazujące na jej wierszach. Był to niezwykle przemyślany i dojrzały pokaz.
Zaskoczeniem był dla mnie występ TO-EN pt. „Czerń – odsłony”, prezentujący taniec butoh wywodzący się z Japonii. Uderzał on stylistyką, która tak bardzo się różni od tego, co kojarzymy ze słowem „taniec”.
Podczas festiwalu zobaczyłam także minimalistyczny koncert-hybrydę, podczas którego Magdalena Cielecka uwodziła widzów śpiewem. Był on muzycznie bardzo dobrze zrealizowany, jednak przyznam, że oczekiwałam czegoś więcej. Dużym zawodem okazał się dla mnie spektakl „Nic. Szkice do Króla Leara”. Był on niekomunikatywny i niezrozumiały. Nie jestem pewna, co zobaczyłam – dla mnie był to jedynie zlepek niepowiązanych scen, które nijak nie łączyły się w spójną całość.
Prezentowane spektakle miały swoje wady i zalety, ale sam festiwal Klamra bardzo przypadł mi do gustu. Jest niezwykle intrygujący i jestem pewna, że każda osoba zakochana w teatrze powinna przyjrzeć się ofercie przyszłorocznej edycji.
[fot. materiały prasowe Klamry]
Autorką tekstu jest Katarzyna Grochowalska.