Przedstawienie rodem z siedemnastowiecznego jarmarku podbiło serca toruńskiej widowni. Spektakl „Tragedia Jana” zwyciężył w tegorocznej edycji Alternatywnych Spotkań Teatralnych Klamra.
„Tragedia Jana” to interpretacja biblijnej opowieści o ścięciu świętego Jana Chrzciciela. Podłożem literackiem do powstania spektaklu był tekst autorstwa Jakuba Gawatowica. Dramat został wystawiony po raz pierwszy na jarmarku w Kamionce (obecnie Ukraina) w dniu Świętego Jana w 1619 r .
Na początku było słowo.
Słowo poprzedzające właściwy spektakl, wypowiedziane przez bohaterów intermedium odgrywanego w foyer. W klimat siedemnastowiecznego jarmarku publiczność wprowadzają Klimko i Stecko, dwoje dyskutujących żebraków. Zabawne, wręcz lekko maniakalne postaci w końcu nawołują ludzi do zajęcia miejsc na widowni.
Pojawił się człowiek posłany przez Boga – Jan mu było na imię.
Wstępem do biblijnej opowieści jest przedstawienie postaci Jana (Tomasz Rodowicz). Na początku Jan jest zagorzałym introwertykiem, człowiekiem dalekim od innych ludzi, przebywającym na pustyni. Podejrzliwy i zamknięty w sobie. Przechodzi jednak metamorfozę i trafia do społeczeństwa wypaczonego moralnie.
Dramatyzm nasilają słowa trzech demonów, którzy postanawiają zniszczyć Jana. Jan tymczasem nieustannie próbuje przebić się przez ścianę zbudowaną z rozpusty i powszechnej arogancji. Przenosimy się na dwór Heroda (Paweł Głowaty), niedojrzałego hedonisty w lamparciej piżamie. Dynamiczne sceny erotycznego tańca odciągają uwagę od spokojnej, choć nieustępliwej postaci Jana. Obok Heroda pojawia się wyuzdana Herodiada. Później następuje taniec córki Herodiady, ścięcie Jana i ukaranie winnych.
Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał.
W spektaklu ruch jest równie istotny co słowa. Widzimy pozorny chaos choreograficzny, z którego wyłania się świat. Działalność ruchowa niezwykle uaktualniła barokowy tekst. Powiedziałbym nawet, że obok werbalnych wypowiedzi, każdy aktor wypowiadał się także w sposób motoryczny. Nie ujmując uroku pięknej staropolszczyźnie, dialogi ruchowe były w mojej opinii bardziej wymowne dla człowieka XXI wieku. Korelacja ruchów aniołów, demonów, Herodiady i innych postaci wpływa na nasz sposób postrzegania wartości w spektaklu.
Jan daje o Nim świadectwo i głośno woła.
Na życiu i sylwetce Jana opiera się przekaz systemu wartości w spektaklu. Został on przedstawiony w dosyć niekonwencjonalny sposób. Dobro i zło w pewien sposób przenikają się ze sobą. Jan jest człowiekiem, który walczy z systemem. Zostaje wyrwany ze swojej strefy komfortu, jaką jest pustynia, i odważa się głosić dobrą nowinę zubożałym moralnie ludziom. Ciekawe jest to, że po śmierci Jana amoralne procesy społeczne nie ulegają zmianie. W taki sposób autorzy stawiają pytanie o wartość złożonej przez Jana ofiary. Kwestionują wysiłek wkładany w budowanie opozycji przeciwko istniejącym porządkom. Czy wobec tego święty Jan umarł na marne? Czy podobnie nasz wysiłek budowania lepszego życia, walka o lepszy kraj, próby osiągnięcia szczytnych celów również są bezsensowne? Odpowiedź na te pytania wypływająca ze spektaklu nie jest jednoznaczna.
Z jednej strony autor barokowego przedstawienia uzupełnia tekst biblijny o sceny sprawiedliwego sądu. Sprawcy zabójstwa Jana zostają porwani do piekieł, czego nie opowiada oryginalna historia biblijna. Z drugiej tryumfuje zło: cel diabłów zostaje osiągnięty, Jan zgładzony, a Herod wędruje do piekła. Wygrywa dobro czy zło? Warto wkładać wysiłek w życie czy nie? W takim sposobie przedstawienia dobra i zła trudno, moim zdaniem, mówić o polarności, przeciwstawności tych dwóch pojęć. Mi osobiście przychodzi na myśl Nitscheańska koncepcja zderzenia apollińskiej (powściągliwej) i dionizyjskiej (mrocznej, ale twórczej) energii. Zadano pytanie nie tyle o dobro czy zło, ale o moc czy słabość. Moc ogółu i słabość jednostki lub też moc wewnętrznego przekonania przeciw słabości, ulegającego pokusie świata.
Jak mówią sami twórcy spektaklu, nie chodziło im o to, żeby wskazać jedyną słuszną moralnie stronę, lecz o to, żeby pokazać rzeczywistość walki człowieka jako takiej.
A światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła.
Wizualnie spektakl jest bardzo prosty, a jednocześnie bogaty w szczegóły. Niektóre mizansceny przypominają kompozycje z obrazów Hieronima Boscha. W odróżnieniu od dzieł niderlandzkiego twórcy, kolory w spektaklu są bardzo naturalne i przygaszone, co jeszcze bardziej uwypukla tekst. Pierwsze skrzypce w scenograficznej symfonii gra jednak światło. Wisienką na torcie okazały się didaskalia, wyświetlane na tylnej ścianie przestrzeni scenicznej, co było swoistym hołdem dla dawnej tradycji teatralnej.
…i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli.
Po spektaklu wciąż borykam się z nieco depresyjnym posmakiem, a może nawet z poczuciem emocjonalnego kryzysu. Chciałbym zobaczyć więcej nadziei na scenie. Istoty ludzkie są zresztą z natury skłonne do zaufania w dobroć świata. Do uświęcania celów i środków. Do wytłumaczenia wszystkich zbrodni i dobrodziejstw w bardzo pozytywny sposób. Co za tym idzie, bardzo łatwo poddają się manipulacji, zakłamaniu i mitologizacji światopoglądu. „Tragedia Jana” pokazuje, że warto zdecydować się na trudne, czasem beznadziejne i desperackie działania, wypić kielich goryczy, by dojść do prawdy.
[fot. Wojciech Zillmann, red. Agata Drozd]