Metalowa płyta o wojnie. Temat brzmi znajomo, prawda? Bolt Thrower, Marduk, Vader – te zespoły przychodzą nam do głowy w pierwszej chwili, gdy połączymy „wojnę” z „metalem”. Ogromna brutalność muzyki, imitujące artyleryjskie ostrzały perkusyjne blasty i smród napalmu – wiadomo o co chodzi. No, to teraz o wszystkich tych wiadomych kwestiach zapominamy i wyobrażamy sobie, że wojenny metal może chwytać za serce i wzruszać. Nie jest to takie proste, co nie? Na szczęście za sprawą najnowszego albumu Tankograd nie musimy sobie takiej muzyki jedynie wyobrażać.
Miałem w technikum wspaniałą polonistkę. Zawsze mówiła wprost to, co myślała, nie patrzyła na poprawność czy na funkcję nauczycielki, którą na lekcji spełniała. Choć nie pomijała w swoim nauczaniu najważniejszych lektur w stylu „Pana Tadeusza” czy „Dziadów”, ewidentnie nie była tymi książkami zafascynowana, jak można by się spodziewać po jej zawodzie.
Czytaliście w podstawówce albo w gimnazjum „Kamienie na szaniec”? Moja polonistka bardzo nie lubiła, gdy któryś z uczniów brał książkę Kamińskiego jako przykład w rozprawce. Nie potrafiłem do końca zrozumieć, dlaczego z tego powodu zawsze tak kręci nosem, choć sam „Kamieni na szaniec” nigdy jakoś bardzo nie lubiłem.
W czwartej klasie, gdy pojawiły się tematy związane z drugą wojną światową, strasznie cisnęła wszystkich uczniów w stronę nieobowiązkowych lektur – „Innego świata” Gustawa Herlinga Grudzińskiego, „Zdążyć przed Panem Bogiem” Hanny Krall czy „Opowiadań” Tadeusza Borowskiego. Patrząc na to, jak bardzo zwracała uwagę na te pozycje, zrozumiałem jej podejście do historii Zośki, Alka i Rudego. Zrozumiałem, czym dla zwykłych ludzi żyjących w czasach wojny była codzienność.
Dlaczego w ogóle o tym wszystkim wspominam w kontekście recenzji płyty z metalem?
Jestem przekonany, że gdyby nie wszystkie te wymienione wyżej książki, nie miałbym pojęcia, o co chodzi w najnowszej płycie zespołu Tankograd.
„Klęska” to płyta o wojnie, ale nie takiej, jaką przedstawia się nam wszystkim wszędzie dookoła. W tej wojnie nie ma miejsca na głośnych i pięknie wyglądających bohaterów stojących dumnie na czele tłumu złożonego z młodych i gotowych do walki za ojczyznę patriotów. To wojna opowiedziana z perspektywy najzwyklejszych ludzi, których losy wyzbyte są heroizmu, przynajmniej takiego, jakiego moglibyśmy się spodziewać. „W tej walce nie chodziło o zwycięstwo, ale o to, by wybrać sposób umierania” – śpiewa wokalista, parafrazując Marka Edelmana, w piosence Nie Daj Się Zarżnąć, mówiącej o uczestnikach powstania w getcie warszawskim.
Tematy podejmowane w tekstach podchodzą do wojny w sposób dość swobodny, choć skupiają się wokół tytułowej klęski. Nie jest ona jednak rozumiana jako przegrana jakiejś bitwy. Klęską jest tutaj samo istnienie wojny. Tę klęskę ponosimy my wszyscy – jako ludzkość, która doprowadza do tragicznych sytuacji zwykłych jednostek, które mogły nawet zasłynąć ze swojej odwagi (patrz otwierający płytę Za ofiarną służbę). A przynajmniej ja tak to rozumiem.
Ciężkie i przygnębiające teksty silnie oddziałują na muzykę. Jest to na tyle zauważalne, że aż ciężko określić, gdzie w tym ciężarze jest muzyka, a gdzie słowa. Teksty, które niosą za sobą potężny ładunek emocji „dociążają” warstwę muzyczną, która w rzeczywistości, na tle innych doom metalowych albumów, wcale nie powala ciężarem.
W porównaniu do wydanej dwa lata temu „Totalitarian” znacznie bardziej podoba mi się brzmienie płyty. Jest bardziej przejrzyste i głębokie, pozwala ono na większe skupienie uwagi na klimat utworów. Utworów, które – co by tu dużo mówić – zapierają dech w piersi. Weźmy singlowy Niech Liczą Trupy – zaczynający się dźwiękami bałałajki (kiedy kolabo z Hańbą, ja się pytam!), a następnie przechodzący w monumentalne uderzenie ściany „klasycznych” metalowych instrumentów. W teorii takie połączenie powinno działać na zasadzie kontrastu, ale… to zestawienie brzmi tak, jakby było stworzone dla siebie od zawsze.
Wszystko to uzupełniają doskonale wyważone, w większości czyste wokale. Herr Feldgrau (a raczej kryjący się za tym pseudonimem Tomasz Walczak) zrobił ze swoim głosem doskonałe rzeczy. Chóralne zaśpiewy i growl brzmią wyśmienicie, ale to przewaga śpiewanych w pojedynkę fragmentów daje największy ładunek emocji. Z początku miałem problem z gościnnym udziałem Piotrka Zina z Dopelord w utworze SLAM, który za sprawą języka angielskiego trochę zaburzył mi spójność płyty. Z kolejnymi przesłuchaniami zaczynam się jednak coraz bardziej do tego pomysłu przekonywać.
Uwielbiam to, w jaki sposób muzycy Tankograd nie trzymają się gatunkowych ram doom metalu. Przyspieszenia, czy to w Hańbie, czy w Za Ofiarną Służbę, przywodzą mi na myśl ich kolegów z wytwórni – toruńskiego MAGa, który w tych szybkich fragmentach wchodzi wręcz w rejony blackmetalowe. Tankograd nie uzyskuje jednak brzmienia bulgoczącego na ogniu kotła czarownicy, a brzmi czytelnie, na tyle, by odróżnić każdy instrument. Ale zresztą, po co ja o tym w ogóle piszę… Czy Haldor Grunberg nagrał kiedyś płytę, która źle brzmi?
Bonusowa (domyślam się, że nie trafiła do właściwej części płyty ze względu na odmienny charakter słów) Polska to chyba najlepszy możliwy przebój, na jaki stać Tankograd. Nie mogę doczekać się koncertów, by wyśpiewać ten gorzki tekst na skocznym i chorobliwie chwytliwym podkładzie. A cytat z Marii Skłodowskiej Currie chyba nie mógł znaleźć lepszego zastosowania.
Od dnia premiery (czyli od ponad dwóch miesięcy) nie potrafię się od „Klęski” oderwać. Wracam do tej płyty przynajmniej raz w tygodniu, pomimo tego, że presja dochodzących kolejnych premier coraz bardziej narasta. Nic nie poradzę jednak na to, że Tankograd stworzył płytę kompletną, która z pewnością trafi do mojego ścisłego podsumowania roku.
[fot: oficjalna grafika]