Nie wiem, który to już raz siadam do napisania tej recenzji. Od pierwszego przesłuchania Ciuciubabki postanowiłem, że muszę się z tą płytą skonfrontować i opisać swoje przeżycia z nią związane. Jeśli czytacie te słowa, to znaczy, że po kilku miesiącach od premiery w końcu udało mi się zebrać moje wewnętrzne przemyślenia i przenieść je na klawiaturę. Na wstępie musicie jednak wiedzieć jedną rzecz – ten album zupełnie mnie pokonał.
Polska scena black metalowa A.D. 2022 ma się absolutnie doskonale. Stwierdzenie, że w ostatnich latach nasz kraj przoduje w świecie tego gatunku, nie będzie żadną nadinterpretacją czy hurrapatriotyzmem. Powstaje u nas wiele świetnych i bardzo różnorodnych płyt, z których niektóre czerpią z norweskich początków gatunku, vv Licho i ich najnowsza Ciuciubabka zdecydowanie należy do tych drugich.
Sanoczanie od początku w swojej muzyce dużo eksperymentowali. Debiutancki Pogrzeb w Karczmie, odkryty przede mnie dopiero niedawno, swoją dziwnością i niewytłumaczalnością przenosił słuchacza do miejsca pełnego absurdu. Z kolei Podnoszenie Czarów, jako bardziej black metalowa pozycja, nie zaskakiwała tak bardzo, choć miała świetne fragmenty.
Na Ciuciubabce względem poprzednich płyt Licha zachodzi wielka zmiana – nie ma klimatu najdziwniejszej biesiady na świecie. Nie usłyszymy tu praktycznie niczego, co zachęcałoby do pląsów na drewnianym parkiecie, spożywania wątpliwej jakości alkoholu i obijania mord innym śmierdzącym uczestnikom przebywającym w pomieszczeniu. Zamiast tego Licho zaprasza nas do zabawy, w której – zgodnie z tytułem – mamy przewiązać sobie oczy chustą i zacząć chodzić z wyciągniętymi w przód rękami.
Tutaj niestety pojawia się pierwszy zgrzyt. Ciuciubabka jest jedną z najczęściej słuchanych przeze mnie tegorocznych płyt, a ja dalej nie rozumiem, dlaczego w tę zabawę zostaliśmy wciągnięci. Poruszanie się po świecie po omacku – oczywiście w metaforycznym tego sformułowania znaczeniu – jest czymś codziennym dla większości z nas. To dlatego we wstępie napisałem, że zostałem przez Ciuciubabkę pokonany – zupełnie nie potrafię z tych dźwięków pojąć, w jakim celu ta płyta powstała.
Żeby ukazać, że w tym naszym błądzeniu, skazani jesteśmy na porażkę? No dobrze skupmy się na tym. Tylko że tutaj Licho też przegrywa. Kilka miesięcy temu ukazał się dyptyk Chen/Cienie świętokrzyskich Kłów, którzy zabrali się za dość podobny temat. Szukali „słów wysłowienia”, pytali „obłęd to co?” i oczywiście w swoich próbach opisania nieopisywalnego nie dotarli do jakichkolwiek sensownych wniosków.
Ale potrafili przyciągnąć uwagę słuchacza. Nawet kogoś takiego jak ja, wiecznie niecierpliwego i skaczącego z płyty na płytę, potrafili skłonić do przemyśleń, zdobyli moją ciekawość, nie tylko ze względu na nazwę i ich wcześniejsze dokonania.
A co robi Licho? „CZY KARUUUUUZEEEEEELAAAAAAAAAA A A A A KARUZEEEELAAA A MOŻE WIIIIiiiiiIIIIIIRRR” – wydobywa z siebie obłąkańczy dźwięk wokalista w Niewykluczone, że obłęd. W kilku słowach – Licho na Ciuciubabce lubi po prostu słuchacza irytować. I w tym nie ma oczywiście nic złego (nie spodziewałem się przyjemnych piosenek od muzyków związanych z Końcem Pola), ale tutaj odczuwam irytację i niechęć na tyle silnie, że nie mam ochoty odkrywać znaczeń słów dobiegających do mnie z głośników.
Czy ta płyta nie ma w sobie zupełnie nic ciekawego? – zapyta pewnie niejedna osoba czytająca tę recenzję. Owszem, ma, inaczej nie poświęcałbym jej tyle czasu.
W nowym kierunku, które obrało sobie Licho, słyszę przede wszystkim nadzieję na to, że w przyszłości wyjdzie z tego coś naprawdę dobrego i być może nawet przełomowego. Weźmy singlowy Jeszcze raz w las – utrzymany w powolnych tempach, z mówionymi partiami wokalnymi (już przemilczmy to, jak bardzo Dominik Gac ma tutaj głos podobny do Nihila z Furii) – zachęca nas, byśmy się do tego lichowego lasu wybrali. Gdy mniej więcej w połowie piosenki pojawia się damski głos w wykonaniu Anny Grąbczewskiej (udzielającej się na co dzień w Szklanych Oczach), mam ochotę krzyknąć TAK! Jest w tym dziwactwie jakaś historia, coś, czego można zaczepić się i wejść w ten świat.
Bardzo interesujących fragmentów jest tu przynajmniej kilka – „refren” Rysów do twarzy, przyprawiające o ciarki przerażenia zakończenie Tup, tup, czy zapętlony riff w Daleko do widzenia – jest tu się czego złapać, jeśli chce się Ciuciubabkę polubić, albo dać szansę przyszłym dokonaniom Licha.
Gdybym mógł jakoś zaingerować, coś podpowiedzieć muzykom Licha (panowie, błagam, róbcie to co wam na sercu leży, a nie słuchajcie smutnych recenzentów), to chyba powiedziałbym, żeby odwiązali tę chustę i pobłądzili z otwartymi oczami, bo wydaje mi się, że to wychodzi im lepiej. Jestem w pełni świadomy, że coś mi tu ulatuje, nie rozumiem w Ciuciubabce jakiejś fundamentalnej rzeczy, która pomogłaby mi zmienić pogląd na ten album. Najlepiej, gdyby szanowni czytelnicy sami wyrobili sobie opinię.
[fot.: oficjalna grafika albumu; Polak Wilhelm Sasnal]