Niewątpliwie literatura kryminalna w Polsce przechodzi swój renesans. Pandemia sprawiła, że wiele osób powróciło do analogowych rozrywek takich jak książki. Sama z małym opóźnieniem zabrałam się za kryminały. Strzałem w dziesiątkę było rozpoczęcie tej przygody od najnowszej pozycji Roberta Małeckiego – „Wstyd”.
Na naszej stronie można już przeczytać relację ze spotkania autorskiego z Robertem Małeckim, które odbyło się ramach projektu Gwiazdozbiór Kryminalny.
W pierwszej kolejności na szczególną pochwałę zasługuje okładka książki. W mojej ocenie minimalistyczna i przyciągająca wzrok grafika to przepis na sukces. Okryta szczelnie twarz symbolizować może tytułowy wstyd, a motyle kojarzone są z odrodzeniem, przemijaniem i metamorfozą. Niewątpliwie to wszystko jesteśmy w stanie znaleźć w tej pozycji.
Zanim pochylę się nad bohaterami, muszę wspomnieć o szybkości czytania książki. Dla osób, które dotknął brak chęci do lektury, będzie to niewątpliwie sposób, aby ponownie zacząć swoją przygodę. Jedyną wadą, którą zauważyłam w odbiorze, była długość rozdziałów. Każdy z nich był opisem jednego dnia, co mogłoby usprawiedliwić ich objętość. Mimo to nadal wolałabym, aby były krótsze, co sprawiłoby, że książkę pochłonęłabym w jeszcze szybszym tempie.
Co do wspomnianych już wcześniej bohaterów – jestem pod olbrzymim wrażeniem, jak Małecki zbudował postacie. Przede wszystkim moja uwaga skupiła się na głównej bohaterce – Karli. Czymś, co urzekło mnie w tej postaci, jest niewątpliwie jej dojrzałość i determinacja. Filmy, seriale czy książki, sprzedają nam w kółko podobny i wyidealizowany obraz kobiety. Nie ważne czy są mało istotne w fabule, czy grają w niej pierwsze skrzypce. Małecki przedstawia nam kobietę prawdziwą, z którą niejedna czytelniczka może się utożsamić. Oprócz tragedii, która ją spotkała w czasie fabuły książki, musi mierzyć się również z menopauzą, która nie ułatwia panowania nad emocjami, czy też z brakiem pewności siebie, z powodu starzejącego się ciała. Nie ma tutaj więc mowy o miałkości głównej bohaterki. W zasadzie Małecki każdą postać ukształtował wyraźnie.
Moją uwagę zwróciła również grupa, która nadal jest mi szczególnie bliska. Sama nie tak dawno wyszłam z liceum i jestem w stanie zrozumieć jeszcze problemy, z którymi borykali się nastoletni bohaterowie „Wstydu”. Często autorzy ukazują tę grupę wiekową w sposób przerysowany, wręcz komiczny. Małecki idealnie przeniknął do młodzieżowego świata. Poruszył problematykę szukania swojego „ja”, orientacji seksualnej i tożsamości. Zapewne przyczyną tak dobrego oddania tej rzeczywistości jest fakt, że Małecki, sam obecnie ma nastoletniego syna. Pozwoliło mu to więc na lepsze zrozumienie tego etapu w życiu, jak i samych problemów, z którymi młodzież dziś się boryka.
Fabuła książki w pełni zaspokoiła moje czytelnicze wymagania. Podczas czytania snułam teorie i sama starałam się „połączyć kropki” wraz z kolejnymi wskazówkami w sprawie. Okazało się, że ogromną radość sprawiło mi to poszukiwanie prawdy wraz z rozwojem akcji. Zdarza się, że jesteśmy w stanie od razu przewidzieć, co wydarzy się w kolejnym rozdziale. Z racji, że nie czytam kryminałów, bałam się, że czeka mnie w tej książce coś banalnego i schematycznego. Na szczęście miło się zaskoczyłam. Zwroty akcji nie były wcale oczywiste, a napięcie towarzyszyło mi aż do ostatnich stron. Tym bardziej że wszystko rozgrywało się w stworzonym przez autora Śmierszynie, położonym w okolicy Torunia.
Istotnym dla mnie elementem jest również równowaga. Mam przez to na myśli ilość tematów, które autorzy poruszają w swoich pracach. Dość łatwo jest „zmęczyć” czytelnika mnogością wątków. Na szczęście Małecki wyczuł to idealnie i nie było mowy o przytłoczeniu mnie jako odbiorcy.
Żeby nie było jednak tak kolorowo, skupię się teraz na wadach, które dostrzegłam. Zawsze podczas czytania, staram się być krytyczna i nie poddawać się sentymentom do autora czy danej pozycji. Tutaj na szczęście nie było takiej możliwości, bo twórczości Małeckiego wcześniej nie miałam w rękach. Pora w takim razie na odrobinę czepialstwa z mojej strony.
Czytanie książek jest dla mnie zwykle formą ucieczki od realnego świata. I właśnie tutaj pojawia się jedna z wad, którą czułam podczas lektury. Chodzi tutaj o umiejscowienie historii w czasie. Pandemia również na literaturze odcisnęła swoje piętno, co dostrzec można we „Wstydzie”. Poczułam jednak, że odniesień do noszenia maseczek czy powtórzeń o strachu zachorowania na COVID jest za dużo. Rozumiem zamysł i chęć dostosowania się do trwającej nadal, w pewnym stopniu, sytuacji na świecie. Dla mnie ten element jest jednak zbędny i jedynie przypominał mi smutną rzeczywistość. W tym momencie wiele osób może się ze mną nie zgodzić. W końcu książki uczą nas np. o przeszłości i obyczajach, jakie kiedyś panowały. To prawda. Ja jestem jednak zdania, że nie wszystko musi być wiernie oddane. Może dlatego, że jestem fanką zapomnienia i oderwania się od tego, co mnie otacza.
A jeśli o rzeczywistości już mowa, to pora przejść do wątku, nad którym zastanawiałam się chyba najdłużej. Mowa o użyciu słów, które popularne są teraz wśród młodzieży, czy też młodych dorosłych. Może lepiej nakreślę sytuację. Małecki sięga w swojej książce po słowo „naura”, które w ubiegłym roku walczyło o tytuł Młodzieżowego Słowa Roku, zajmując zaszczytne drugie miejsce. Czy użycie go było jednak konieczne? Nie jestem przekonana.
Za kilka lat, mało kto pewnie pamiętać będzie o „naura” i wtedy użycie tego słowa w książce będzie zwyczajnie dziwne. Mało kto sięga teraz po słowa czy zwroty, które popularne były kiedyś. Z użytku między nastolatkami wyszedł już popularny „dzban” albo jeszcze starsze „dobre pomarańczowe”. Wydaje mi się, że lepiej dać tym określeniom umrzeć śmiercią naturalną. Prawda jest istotna, ale pewnych zabiegów autorzy mogą jednak sobie oszczędzić, a prawdziwość wcale na tym nie ucierpi.
Aby nie kończyć jednak tak niemiłym akcentem, odniosę się jeszcze do tytułu. Jest niezwykle trafny i już podczas czytania zrozumiałam, dlaczego akurat tak książka została nazwana. Wstyd ma wiele twarzy, co Małecki ukazuje. Wstyd przed utratą kobiecości, rówieśnikami, orientacją, prośbą o pomoc czy też przez lub z powodu rodziców. To uczucie zostało przez autora „ugryzione” z każdej strony.
Podsumowując mój wywód, z czystym sumieniem jestem w stanie przyznać „Wstydowi” mocne 7/10. Daje sobie w tym miejscu pole do większej krytyczności dla innych kryminałów, po które niewątpliwie sięgnę.
[Grafika: Tomasz Majewski]