Brytyjski zespół Everything Everything ze swoim nowym krążkiem Arc udowadnia, że po debiucie Man Alive muzycy nadal mogą zrobić słuchaczom niespodziankę.
Pomimo wyraźnej zmiany w stronę spokoju wciąż słychać charakterystyczne dla indie-rockowej formacji eksperymenty muzycze. Arc różni się od wydanego w 2010 roku krążka rozpoczynającego karierę artystów, ale jak się okazuje nie jest to wadą. Na płycie znajduje się 13 kawałków powstałych przy współpracy z RCA Records i producentem wykonawczym Davidem Costenem kojarzonym przede wszystkim z zespołem Coldplay.
Energiczny wstęp kawałkiem „Cough Cough” zwiastuje muzyczne zamieszanie. Wkraczają tu z impetem elektroniczne wstawki, które w połączeniu z charakterystycznym wokalem dają niezwykły efekt. To właśnie jest typowy dla zespołu artystyczny nieład. Brak jednoznacznej granicy gatunkowej. Do tego zmienne tempo, które nie pozwala się słuchaczowi nudzić nawet przez chwilę.
Niepokój jednak budzą kawałki „Duet” i „Feet For Hands” przypominające kapele pop-rockowe, takie jak wspomniany Coldplay. Słychać tu wyraźnie ingerencję Davida Kostena. Pojawia się wątpliwość, czy w te piosenki mają w jakikolwiek początek i koniec. Nużące, bez polotu, przewidywalne. To jedyne, co nasuwa się słuchając tych numerów. W zasadzie mogłyby być umieszczone obok siebie na krążku i nikt nie zauważyłby różnicy w przejściu. Zespołowi brakło pomysłu na te dwie kompozycje.
Najdziwniejszym numerem na składance jest „Arc”. Niespełna półtoraminutowa piosenka, całkowicie wyszeptana. Niewiele tutaj słów. Wokalista raczej płynie po dźwiękach, które współistnieją w jakiejś niezwykłej harmonii razem z całym akompaniamentem. Co prawda autorzy nie popisali się tutaj aż tak oryginalnością, ponieważ krótka wstawka wokalna w jednym miejscu przypomina krótki fragment piosenki Reginy Spector – „Us”. Mimo wszystko, elementy wokalne i instrumentalne połączone w jedną spójną całość stanowią całkiem zgrabną kompozycję, której trudno odmówić pewnego rodzaju uroku.
Powracamy na statek pozytywnej energii po przesłuchaniu „Armourland” i „Radiant”. Mimo, iż nie słyszymy tutaj już elektroniki i ciągłych zmian rytmicznych, zdecydowanie czuć coś charakterystycznego tylko dla Everything Everything. Stopniowanie napięcia i świetne wyczucie potrzeb słuchacza to coś, czego możemy pogratulować Brytyjczykom. Koniec płyty jest leniwy, przygotowuje słuchacza na pożegnanie. Nie będzie tutaj jednak żadnego tupnięcia. „The House Is Dust” i ostatni „The Peaks” są oszczędne w formie, muzycy używali tylko środków niezbędnych w ich unikalnym przekazie.
Mimo, iż nie słyszymy tutaj już elektroniki i ciągłych zmian rytmicznych, zdecydowanie czuć coś charakterystycznego tylko dla Everything Everything. Stopniowanie napięcia i świetne wyczucie potrzeb słuchacza to coś, czego możemy pogratulować Brytyjczykom.
Warstwa tekstowa płyty jest bez zarzutu. Często w propozycjach zespołów z pogranicza popu i rocka brakuje dobrego pomysłu na tekst, który zazwyczaj jest płytki i opiera się na refrenach, które mają za zadanie wpaść szybko w ucho. Tutaj owszem zapadają szybko w pamięć, ale również skłaniają do refleksji. Muzycy zadbali, aby tekst i dźwięk były jedną całością.
Nowość, którą proponuje nam Everything Everything zdaje się być całkiem przyjemną opcją dla tych słuchaczy, którzy nie mają sprecyzowanego gustu muzycznego. Nie sposób nudzić się przy składance Arc, która raz wciąga nas do świata skocznych melodii, by zaraz potem otulić nas swoim szeptem. Nie jest to przekombinowane, różnorodne, ale z umiarem. Entuzjaści poprzedniego krążka mogą być lekko zawiedzeni zwolnionym tempem płyty, jednak już po pierwszym przesłuchaniu nie będą mogli uwolnić się od dźwięków krążka Arc.