18 września 1970 roku stacja ABC News poinformowała: „Koniec Jimi Hendrix Experience. Acid rockowy muzyk zmarł dzisiaj w londyńskim szpitalu, najprawdopodobniej wskutek przedawkowania narkotyków. W czasie swojej krótkiej kariery Hendrix grał na gitarze elektrycznej, wydobywał z niej niebywałe dźwięki i tworzył niebywałą muzykę”.
Nowa płyta Hendrixa, ale… czy on przypadkiem nie jest martwy?
Podobno tak, ale jednak nową płytę wydał… Najnowszy album nazywa się „People Hell & Angels” i ujrzał światło dzienne 5 marca 2013 r. dzięki uprzejmości pana dźwiękowca-inżyniera z Woodstocku 1969, mianowicie Eddiego Kramera, który to nagrywał w studiu dla Jimiego większość płyt. Ten „najnowszy” album leżał w szafie przez ponad 44 lata, oczywiste jest , że teraz dźwięki z przeszłości w jakimś stopniu są podrasowane wszelakimi supertechnologiami, ale nie zmienia to faktu, że w ‘68 i ‘69 roku Hendrix siedział w nowojorskim studiu z kilkoma nowymi i starymi kolegami i nagrali to czego teraz dopiero możemy posłuchać.
Numer na czele to „Earth Blues”, reedycja z płyty „Band of Gypsys” ciekawie zagrana, zwłaszcza użycie wajchy przy samym końcu, ale to „stary” kawałek- ktoś juz na pewno o nim pisał, a ciekawość każe przełączyć do następnego numeru który już jest całkowicie świeżutki! „Somewhere”, żadnych kompromisów, Hendrix Hendrix Hendrix, riff gitary i perkusji na wejściu, potem solówka na kaczce łałałałąłaaałałałaaaaa! Bębny bardzo przypominają Micha Mitchella, ale steruje nimi niejaki Buddy Miles, chociaż stary dobry Mitch też pojawia się na płycie. Lecimy dalej i.. słychać saxofon. „Let Me Move you”. To nowość- saxofon u Jimiego. Jednak to dopiero początek, nie wierzę własnym uszom, śpiewa jakiś czarnoskóry… to ci niespodzianka, ale nie, nie, nie, to nie Jimi, to Lonnie Thomas, dobry gościu mocno się wczuwa i wchodzi na wyyysokie rejestry!, w tle przewijają się organy hammonda, doskonale wplatające się w całość. Potem jest „Izabella”i kolejne nowe materiały: „Crash Landing”, „Easy Blues”. Ogólnie kawałków jest 12, więc jest czego słuchać. Inne instrumenty których nie słyszeliśmy na poprzednich płytach są niewątpliwie miłą atrakcją; sax , organy, druga gitara(Larry Lee). Kolejnym instrumentem są struny głosowe Jimiego. Jak dobrze jest usłyszeć ten głęboki zrelaksowany głos. Jeszcze lepiej włączyć „Hey Gypsy Boy” zamknąć oczy i pozwolić umysłowi stworzyć obraz Hendrixa 44 lata temu, który właśnie wykorzystuje swoje talenty. Pozostała nam tylko wyobraźnia, choć może i aż.
Płyta ma wiele piosenek które są spokojne i wpadające w klimaty bluesa. I tu mamy”Mojo Man”, w której można usłyszeć dużo psychodelicznych zagrań oczywiście na stratocasterze. Klasyka.
Hendrix miał dużo pomysłów, na „People Hell & Angels”, stworzył coś niepowtarzalnego i dziwię się że materiał tak długo czekał na ujawnienie. Wcale nie brzmi jak odrzuty, a szczerze to trochę się tego spodziewałam, choć w pozytywnym sensie (kto z nas nie chciałby usłyszeć „odrzutów” króla gitary?). Nie będę więcej chwaliła piękna melodii, głosu, instrumentów i ich brzmienia bo to bez sensu- jeśli lubisz muzykę to przesłuchaj ten album. To cudowne uczucie móc usłyszeć coś zupełnie nowego w wykonaniu Jimiego.
Właśnie dlatego warto. Krążek odbiega od normy, różni się od pozostałych; nowy akompaniament, nowe pomysły, nowe melodie, nowi muzycy.
Podczas słuchania utworów czuć napływającą energię, a chyba najwięcej daje świadomość, że słuchasz czegoś nieodkrytego, nowego ale z historią.Jimi tam był, grał, śpiewał, tworzył, głowił się. O wiele lepiej słucha się tych ( i chyba wszystkich ) utworów z takim podejściem, z takim wyobrażeniem.
Niesamowite, że miał tyle ciekawych nietuzinkowych pomysłów, ciekawe co by było gdyby jeszcze żył. Miejmy nadzieję, że gdzieś głęboko w Electric Lady Studios są jeszcze materiały które będziemy mieli okazje kiedyś usłyszeć