Minął tydzień od wyboru Jorge Bergoglio na papieża, to dobry czas na przyjrzenie się filmom traktującym o następcach świętego Piotra. Nie dokumentom – choć jest ich mnóstwo, tylko produkcjom fabularnym.
Biskup Rzymu to temat w którym kochają się producenci : temat uduchowiony, ale popularny z zupełnie prozaicznych, ekonomicznych względów – papież to w końcu szef największej korporacji na świecie, której zadeklarowanymi członkami jest ponad 17 % ludności globu. Nie dziwi zatem, że kolejne produkcje traktujące o biskupie w bieli powstają i powstawać będą.
W produkowaniu filmów papieskich specjalizują się, czego nie trudno się domyślić, Włosi. To zresztą kraj, w którym z wiadomych względów lobby kościelne działa dość prężnie na przemysł filmowy. Co widać najlepiej na przykładzie cykli inspirowanych biblijnymi opowieściami.
Najwięcej filmów poświęcono Janowi Pawłowi II. Nic w tym dziwnego: papież-Polak to temat wdzięczny: młodość w czasach okupacji, rywalizacja o rząd dusz z komunistami, długi pontyfikat, w trakcie trwania którego charyzmatyczny Karol Wojtyła zaskarbił sobie miłość wielu milionów ludzi na całym świecie i w końcu ostatnie dni, naznaczone cierpieniem, które dla wielu urosły do rangi świadectwa, to właściwie gotowy materiał nie na jeden, a na kilka filmów.
Szkoda, że produkcje traktujące o Janie Pawle II nie są w stanie sprostać wielkości postaci. Obliczone na masowego odbiorcę dyptyk Giaccomo Battiato „Karol, człowiek który został papieżem” i „Karol, papież, który pozostał człowiekiem” oraz „Jan Paweł II” Johna Kenta Harrisona to w zasadzie laurki, bez ambicji głębszego zastanowienia się nad osobą papieża -Polaka, choć docenić należy aktorskie starania Piotra Adamczyka i Johna Woighta.
Podobną rolę, choć już nie tak stricte laurkową, pełni filmowa biografia Jana XXIII. „Dobry Papież” Ricky’ego Tonazzio z 2003 roku ogląda się o wiele lepiej niż obie produkcje o Janie Pawle II, przy których trzyma nas głównie sentyment do postaci polskiego papieża. Do Jana XXIII sentymentu żadnego nie mamy, bo i wielu z nas tego biskupa Rzymu już nie pamięta. Film jednak świetnie wykorzystuje barwną postać pochodzącego z gminu papieża. Duża w tym zasługa odtwórcy głównej roli czyli Boba Hoskinsa. Choćby dla tego fenomenalnej kreacji brytyjskiego aktora, film zobaczyć warto.
Na tle panegirycznych papieskich produkcji wyróżnia się „Habemus Papam” z 2011 roku Nanni Morettiego. Film niespodziewanie dla całego świata przewidział przyszłość: fabuła traktuje o pierwszych dniach po konklawe, które wybrało następcę Jana Pawła II. Ten jednak odkrywa, że nie czuje się na siłach by dźwigać na barkach losy całego Kościoła.
Na tle panegirycznych papieskich produkcji wyróżnia się „Habemus Papam” z 2011 roku Nanni Morettiego. Film niespodziewanie dla całego świata przewidział przyszłość: fabuła traktuje o pierwszych dniach po konklawe, które wybrało następcę Jana Pawła II. Ten jednak odkrywa, że nie czuje się na siłach by dźwigać na barkach losy całego Kościoła.
Wyjątkowość filmu buduje to, na co odwagi nie mieli twórcy produkcji, o których wspominałem wcześniej, a mianowicie : spuszczenie z balonika patosu. Świetny jest tutaj humor – doskonale wyważony, współgrający z tragedią bohatera, smaczny i ciepły. W pamięć zapada przede wszystkim błyskotliwa sekwencja turnieju siatkarskiego kardynałów.
Uwagę zwracają dwie fantastycznie wykreowane postaci – samego papieża granego przez Mikela Piccoli i sprytnego rzecznika Watykanu, w którego wcielił się Jerzy Stuhr. I muszę przyznać ,że to właśnie sceny z udziałem Stuhra dwojącego się i trojącego, by tylko ukryć fakt zniknięcia papieża ogląda się najlepiej : człowiek ma niekiedy ochotę klaskać na stojąco przed ekranem podziwiając kreację jednego z najlepszych polskich aktorów.
„Habemus Papam” to najbardziej ludzki, filmowy obraz papieża. Odbrązowienie Biskupa Rzymu, ukazanie, że i on ma prawo mieć słabości i wątpliwości , w końcu – że może czuć się lepiej jako skromny aktor, niż jako głowa Kościoła – powoduje, że „Habemus Papam” ląduje na pierwszym miejscu mojego osobistego rankingu papieskich filmów.
A Franciszek? Ten dał się już pokochać jako papież ludzi ubogich, prosty człowiek nawołujący do prostoty Kościoła. Film o takiej osobowości to tylko kwestia czasu.