Koncert odbył się w toruńskim klubie NRD. Już na początku wieczoru na miejscu zgromadziło się wielu fanów, którzy czekali na występ czterech zespołów: Varmii, Thy Disease, Virgin Snatch oraz headlinerów Infernalis Resurgentis, czyli zespołu Hate. Co prawda spodziewano się tłumu, ale liczebność przerosła oczekiwania. Jeszcze przed rozpoczęciem wydarzenia zarówno starzy wyjadacze, jak i wierni fani opisywali między sobą, co lubią w danych zespołach i czyim koncertem są najbardziej podekscytowani. Kiedy w okolicach godziny 19 wybrzmiały pierwsze upragnione przez wszystkich dźwięki instrumentów, całe towarzystwo ruszyło w głąb ciemnej, klimatycznej sali koncertowej.
Pierwsza grała Varmia. Zespół wprowadził unikalną aurę pagan black metalu. Charakterystyczne wstawki z białym śpiewem nie pozwalały oderwać uwagi od performance’u, a gra na kozim rogu jakby nawoływała do wejścia w tłum oczarowanych, czy może wręcz oszołomionych ludzi. Zręczna przeplatanka elementów etnicznych i death metalu wprowadzała publikę w trans. Mnie osobiście najbardziej zafascynował rytm współtworzony przez perkusję oraz instrumenty ludowe. Każde uderzenie bębna odczuwałam w moich kościach i to chyba w największym stopniu utknie mi w pamięci.
Jako kolejni zagrali Thy Disease. Wokalista zespołu, który posiadał przerażający (oczywiście w pozytywnym kontekście) growl, był bardzo zaangażowany w występ. Chętnie rozmawiał z publicznością między utworami, zachęcając do podejścia jeszcze bliżej sceny. Słyszałam podzielone głosy w kontekście połączenia death metalu z muzyką elektroniczną. Ja sama lubię takie klimaty, ale dla tych, którzy mniej odnajdywali się w niekonwencjonalnych gatunkach, też znalazły się smaczne kąski w postaci utworów z pierwszych, bardziej black metalowych albumów. Miałam jedynie wątpliwości co do dość jednostajnego tempa i nieco płaskiego brzmienia, lecz mimo to ten występ zapamiętałam pozytywnie. Najważniejsze, że było autentycznie.
Następny w kolejności był zespół Virgin Snatch. Zaserwował żywe, agresywne rytmy thrash metalowe, a publika machała głowami coraz żwawiej. Muszę przyznać, że ten występ wyprzedził moje oczekiwania. Muzyka trzęsła ścianami i posadzką, a bas przyjemnie niósł się po całej sali. Mimo że nie jestem wielką fanką trashu, słuchałam z zapartym tchem. Zmienne metrum momentami przywodziło mi na myśl progresję, co moim zdaniem urozmaicało występ i dodawało świeżości.
Na koniec wystąpił wyczekiwany Hate. Pojawiły się utwory z najnowszego albumu Rugia oraz kawałki ze starszych wydań. Ten koncert był zdecydowanie najżywszy ze wszystkich, choć przy Virgin Snatch mogliśmy doświadczyć rytualnych tańców pod sceną. Fani zaangażowali się w pogo, oddając się w pełni muzyce. Tutaj szczególnie podobały mi się solówki gitarowe, przy których łatwo było dać się ponieść gdzieś poza ten rzeczywisty świat. Ponadto prezencja zespołu w postaci make-upu wywarła na mnie dobre wrażenie, a mimika gitarzysty momentami wprawiała w osłupienie.
Czytaj także: Hate – Erebos (2010)
Ciężko byłoby mi wybrać skład, który wypadł najlepiej, ponieważ każdy zespół wnosił na scenę coś zupełnie innego w odbiorze. Uważam jednak, że dobrze pójść na takie wydarzenie jako metalowy żółtodziób. Zawsze jest to nowe doświadczenie i coś, z czym będę porównywać kolejne koncerty, zespoły i brzmienia.
[Fot.: Małgorzata Chabowska]