Po czterech latach oczekiwania Kratos wraz z synem powracają na ekrany graczy. Czy najnowszej osłonie serii faktycznie udało się spełnić oczekiwania fanów i przebić, uznawaną dziś za genialną, „jedynkę”?
Jak do jeża
Na wstępie chciałbym określić, z jakiego położenia podchodziłem do Ragnaroka. Nie czekałem na tę grę z bardzo prostego powodu – nie grałem w pierwszą część, bo uznałem ją początkowo za profanację uwielbianych przeze mnie, klasycznych odsłon z Bogiem Wojny w tytule. Nie podobała mi się zmiana gameplayu na bardziej powolny, nie mogłem również zrozumieć, jak Kratos, z wiecznie wściekłego mordercy miałby stać się figurą ojca.
Dałem jednak grze szansę w zeszłym roku i była, moim zdaniem, w porządku. Daleki byłem od zachwytów, które się na tę grę latami wylewały, ale finalnie podobał mi się zarówno dobry, dopracowany gameplay, jak i kameralna fabuła, która w moich oczach jednak trochę za bardzo przypominała kultowe The Last of Us. Nie zmieniło to jednak faktu, że na Ragnaroka nie czekałem, ani tym bardziej nie planowałem go ogrywać w okolicach premiery. Los chciał jednak, że gra była dołączona do zestawu z kupionym przeze mnie PS5, więc nie miałem wymówki. Zagrałem i wsiąknąłem.
Maraton spartański
Sequel zaczyna się niedługo po zakończeniu jedynki, kilkoma bardzo intensywnymi sekwencjami akcji. Już na początku gracz zauważy ważną zmianę – to nie jest kameralna opowieść o podróży ojca i syna. To długa, dynamiczna i pędząca na łeb, na szyję historia z zupełnie inaczej położonymi akcentami. Cały czas coś się tutaj dzieje – i może to niepopularna opinia, ale uważam, że to dobrze. Osobiście jedynkę musiałem sobie dozować, bo zwyczajnie mnie chwilami nudziła, a od jej prologu całkowicie się odbiłem. Z mojej perspektywy więc zmianę tempa zaliczam zdecydowanie na plus.
Żeby nie zdradzać tajemnic fabuły, powiem tylko, że uważam ją generalnie za lepszą od pierwszej gry, choć zdarza jej się kilka potknięć. Najważniejszymi motywami poruszanymi w głównym wątku są przeznaczenie oraz zaufanie do dziecka przez rodzica, które są naprawdę dobrze poprowadzone i satysfakcjonująco zakończone. Jedynym mankamentem był dla mnie sam finał, w którym niestety czuć, że studio Santa Monica postanowiło połączyć dwie gry w jedną, więc koniec następuje trochę za szybko, i sporo rzeczy pomija. W ogólnym rozrachunku fabuła dostarcza wiele emocji i jest w stanie przyciągnąć uwagę gracza na długie godziny, nawet jeśli koniec nie jest w pełni satysfakcjonujący.
Nie naprawiaj, jeśli nie jest zepsute
Jeśli chodzi o gameplay, nie zmieniło się wiele. Kratos wciąż walczy tymi samymi broniami i posiada bardzo podobne kombinacje ataków. Głównym dodatkiem są nowe tryby broni uruchamiane poprzez wciśnięcie trójkąta – zwiększają one obrażenia od żywiołów obu broni i umożliwiają nowe ataki. Poza tym tryb gniewu również doczekał się modyfikacji – teraz można wybrać pomiędzy krótkim zwiększeniem siły ataków jak w jedynce, natychmiastowym przywróceniem określonej ilości zdrowia, oraz pojedynczym, silnym atakiem w kierunku jednego przeciwnika. Osobiście najczęściej korzystałem z trybu przywracającego zdrowie, ponieważ jego użycie nierzadko uratowało mnie przed śmiercią w walce.
Największą nowością jednak jest powiększenie liczby grywalnych postaci – w pewnych kluczowych momentach fabuły graczowi przyjdzie sterować Atreusem, i jest to zupełnie inne doświadczenie. Chłopak jest znacznie bardziej zwinny, a jego główną bronią nie są potężne ostrza czy topór, a łuk, który, dość niestandardowo, chłopak używa jako broń białą. Trzeba przyznać, że gra się nim po prostu dobrze. Deweloperom wyśmienicie udało się oddać w gameplayu różnice między wielkim chłopem a zwinnym nastolatkiem, choćby w tak subtelne sposoby jak zmiana animacji uniku – Atreus nie wykonuje powolnego obrotu, a szybki piruet.
Pozostałe elementy gameplayu są jednak na swoim miejscu – chłopak również posiada swój odpowiednik trybu gniewu, z łuku może oczywiście strzelać (powracają również odmienne typy strzał), podobnie jak w części pierwszej Atreus ma też swoje ataki specjalne, przywołujące zwierzęta. W związku z tym rozdzieleniem bohaterów obaj otrzymują nowych towarzyszy, którzy często zmieniają się na różnych etapach fabuły, więc i w tej materii występuje spora różnorodność.
Przemierzaj światy
Powyższy tekst ukazuje się graczom przed uruchomieniem gry na PS5. Nie jest on tam wstawiony na wyrost, bowiem gra oddaje graczom do dyspozycji wszystkie dziewięć światów znanych z nordyckiej mitologii. Jedne są większe, a inne mniejsze, ale fakt faktem – finalnie przychodzi odwiedzić wszystkie. Są one bardzo różnorodne – od pochłoniętego srogą zimą Migardu, przez pustynny, otoczony mrokiem Alfheim, po piękny, pełen bujnej roślinności Vanaheim – otoczenia miejscami zapierają dech w piersiach i nie sposób się w nich nudzić. Niektóre światy są również ogromne i ciężko nazwać je liniowymi. Podobnie jak część pierwsza, gra jest tzw. Metroidvanią – dostęp do niektórych lokacji początkowo jest ograniczony, aż gracz zdobędzie umiejętności potrzebne do przejścia dalej.
W większości światów umieszczone zostały fabularne zadania poboczne zlecane przez towarzyszy. Ukończyłem tylko kilka z nich w trakcie przechodzenia gry, jednak wykonanie każdego z nich dawało jakieś ciekawe nagrody. Co ciekawe, autorzy zadali sobie trud zmiany dialogów postaci w zależności od tego, jakiego towarzysza gracz zabierze ze sobą na side questa. Poza nimi światy oczywiście pełne są znajdziek, w większości tych samych, co w pierwszej grze – do zebrania są ulepszenia pasków zdrowia oraz gniewu, a także poukrywane tu i ówdzie kruki Odyna. Nie zabrakło również sekretnych bossów. Ogólnie rzecz biorąc, zawartości pobocznej jest tutaj masa, i powinna rozciągnąć czas gry o dobre kilkanaście godzin – a przejście samej fabuły zajmie ich około 25, co już jest wynikiem niemal dwukrotnie wyższym niż w pierwszej części.
Zbyt pięknie być nie może
Jeśli chodzi o sprawy technicznie, gra się specjalnie nie wyróżnia. Grafika jest naprawdę przyzwoita, ale w żaden sposób nie wykorzystuje mocy PS5. Widać, że twórcy tworzyli tę grę w pierwszej kolejności pod PS4. Modele postaci i otoczenia są dość ładne, a gra wyświetlana jest w ostrej jak brzytwa rozdzielczości, ale to nie jest żaden pokaz mocy konsoli. Tu i ówdzie można się zachwycić detalami, chociażby na zbrojach postaci, ale moim zdaniem, gra wygląda prawie identycznie jak pierwsza część. To niekoniecznie musi być wada, a dzięki temu z grą może zapoznać się większe grono odbiorców.
Osoby grające na PS5 czeka jednak gratka w postaci trybu 60 klatek, który powoduje wielką różnicę w odbiorze gry. Wadą jest jednak zupełny brak wykorzystania spustów kontrolera DualSense. Podczas rozgrywki spusty nie są w żaden sposób wykorzystywane i zachowują się dokładnie tak, jak te na padzie PS4, co jest sporym zawodem. W końcu używa się ich niemal cały czas w walce i byłby to naprawdę ciekawy dodatek, co udowadniają inne gry na PS5.
Zobacz również: #SfeGra Czy można stworzyć od nowa wybitną grę? Recenzja „Resident Evil 4”
Czas zmierzyć się z przeznaczeniem
Podsumowując, uważam, że God of War: Ragnarok to naprawdę bardzo dobra produkcja. W moim odczuciu spokojnie przebija poprzedniczkę pod względem opowiedzianej historii, a także odwiedzanych miejsc czy nawet różnorodności gameplayu. To wyśmienity sequel, który nie wymyśla niczego na nowo, tylko ulepsza istniejące elementy oraz dodaje kilka nowych. Gra niejako kończy nordycką sagę Kratosa, więc można się spodziewać, że kolejna część serii, jeśli powstanie, znów przyniesie jakieś większe zmiany w formule. Sam Zmierzch Bogów jest jednak fantastycznym spektaklem, na który zdecydowanie warto poświęcić swój czas i dać się wciągnąć w ten bezwzględny, acz czarujący świat nordyckiej mitologii.
Opinia Jędrzeja:
God of War z 2018 swego czasu zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Nowa odsłona przygód Kratosa sprawiła, że wsiąknąłem w świat mitologii nordyckiej na wiele godzin. Nie nudziłem się ani na chwilę, a kilka momentów pamiętam aż do dziś. Dlatego też bardzo czekałem na kontynuację wyprawy Kratosa oraz Atreusa, którzy tym razem mieli stanąć naprzeciwko całemu nordyckiemu panteonowi we wszystkich dziewięciu światach. Nie zawiodłem się, ale zabrakło mi pewno czynnika, który wzniósłby tę grę na wyżyny.
Po wspaniałym początku oraz rozbudowanym środku opowieści oczekiwałem finału godnego tego, co zobaczyliśmy chociażby w God of War III, lecz trochę się przeliczyłem. Finał ma w sobie kilka naprawdę dobrych scen, ale nie porywa tak bardzo jak myślałem, że będzie. Zwłaszcza finałowe starcie kompletnie mnie zawiodło, gdyż nie było to nic szczególnego względem całej opowieści. Nie powiem, że było tragiczne, ale jako zakończenie całości nie wypada najlepiej. Ogólnie walki z bossami w tej odsłonie nie są jej najmocniejszą stroną.
Przechodząc jednak do zalet, których jest zdecydowanie więcej niż wad, chciałbym wymienić eksplorację oraz narrację. Te dwa elementy były czymś, co trzymało mnie przy ekranie przez ponad 30 godzin. Zwłaszcza ta pierwsza została bardzo podrasowana względem pierwowzoru. Odwiedzanie coraz to nowych lokacji wprawiało mnie w ekscytację i ani przez moment nie chciałem przestać zwiedzać wszystkich tych światów.
Jeśli mowa o narracji to głównie chciałbym na tym polu wyróżnić relacje między postaciami, które są wręcz genialne i co najważniejsze, ludzkie. Każdy bohater lub bohaterka ma tu swój moment chwały i każdy wypada nadzwyczaj przekonująco. Oczywiście na tym polu królują Kratos oraz Atreus, a każda scena z ich udziałem, zwłaszcza pod koniec gry, jest czystym majstersztykiem. God of War: Ragnarok mimo swoich kilku bolączek to jedna z najlepszych gier zeszłego roku. Gra ta solidnie zamyka ten rozdział serii i jest produkcją, którą na pewno warto ograć, posiadając konsolę PlayStation. Teraz pozostaje nam czekać, jaką rewolucję następnym razem zaserwują nam twórcy z Santa Monica Studios.
PS. Liczę, że wzrok twórców zwróci się ku Egiptowi.
Recenzja wykonana została na podstawie wersji PS5. Gra w wersji cyfrowej jest dostępna do kupienia w PlayStation Store.
[Fot.: materiały promocyjne]
Recenzję wykonali Sergiusz Strzelecki oraz Jędrzej Jankowski.