Moment premiery pierwszych Strażników Galaktyki to było coś, co pamiętam po dziś dzień. Nie czekałem specjalnie na ten film, gdyż tak naprawdę nie wiedziałem, o czym on będzie. Jednakże, kiedy wyszedłem z kina te dziewięć lat temu, byłem zachwycony tym, co zobaczyłem. Chciałem wtedy spędzić z całą tą zgrają jeszcze więcej fantastycznych przygód. Ostatnio, za sprawą trzeciej części, mogłem zobaczyć ich wszystkich razem, ten jeden ostatni raz. Było to naprawdę godne pożegnanie z serią, które zapamiętam na bardzo długo.
Crazy On You
Zacznijmy może jednak od początku. Od momentu pierwszych zapowiedzi tego filmu wiedziałem, że reżyser James Gunn dostarczy czegoś wyjątkowego z gatunku kina superbohaterskiego. Fabuła filmu nie wskazuje na to zbyt szczególnie, gdyż z początku wydaje się ona dość sztampowa. Bohaterowie wyruszają w podróż, której celem jest uratowanie jednego z członków drużyny. Naprzeciw nich staje Wielki Ewolucjonista, który przeprowadzał wcześniej eksperymenty na Rocket Racoonie, a teraz, na bazie swoich wcześniejszych badań, chce on zrealizować swoją największą ambicję. Jego celem jest stworzenie społeczeństwa idealnego. Jednakże w jego przypadku cel w żadnym stopniu nie uświęca środków.
To właśnie wspomniany przeze mnie wyżej szop jest głównym bohaterem, gdyż im dalej w historię, tym więcej dowiadujemy się, co przeszedł i dlaczego stał się taki, jaki jest aktualnie. Sceny retrospekcji są właśnie tym, co odróżnia trzecią część Strażników od reszty tego typu produkcji. Każda kolejna retrospekcja dostarcza więcej emocji niż cokolwiek, co widziałem w ostatnim czasie w kinie. Wiele scen wywarło na mnie wielki wpływ i doprowadziło mnie nawet do łez. Podsumowując, jest to jeden z najbardziej emocjonalnych filmów z tego kinowego uniwersum, a nie wspomniałem nawet o całej reszcie drużyny.
We Care a Lot
Obserwując wszystkie postacie od ich pierwszego pojawienia się na ekranie do ostatnich chwil tego filmu, można łatwo zauważyć, jak długą drogę przeszły. Każdy bohater i bohaterka od Star Lorda, przez Groota czy Nebulę, aż po Gamorę, miała w tej historii swoje miejsce i satysfakcjonujące zakończenie swojego wątku. Nawet takie postacie jak Drax czy Mantis, których wątki w poprzednich filmach mało mnie obchodziły, tutaj wszystkie postacie miały swój moment chwały (często te momenty były nieoczywiste), który sprawiał, że tym bardziej zaczynałem żałować, że prawdopodobnie widzę ich po raz ostatni.
Jedyne zastrzeżenie mogę mieć tutaj do nowej postaci, czyli Adama Warlocka. Pojawia się stosunkowo rzadko i tak naprawdę jego jedyną rolą w filmie jest popchnięcie fabuły do przodu. Jednakże jeśli już pojawiał się na ekranie, to często wywoływał u mnie uśmiech na twarzy, ponieważ grający go Will Poulter ma świetny timing komediowy i dzięki temu wycisnął z tego scenariusza wszystko, co mógł.
Zobacz również: Pokochać krzesło. „Suzume” [RECENZJA]
I’m always chasing rainbows
Przechodząc do warstwy humorystycznej, to stoi ona na typowym dla Gunna poziomie, czyli dość wysokim. Większość żartów rozśmieszyła całą salę do rozpuku. Tutaj główna zasługa należy się Chrisowi Prattowi, Dave’owi Bautiscie oraz wcześniej wspomnianemu Willowi Pouterowi, którzy kradną każdą scenę, w jakiej się pojawiają. Oczywiście nie oznacza to, że reszta obsady się nie stara. Wręcz przeciwnie – widać w nich pełne zaangażowanie, nawet przy najbardziej niedorzecznych scenach (np. scena w salonie).
Nie samym jednak humorem człowiek żyje i w filmie tego typu bardzo dużą rolę odgrywają efekty specjalne. Tutaj wiele osób mogło mieć obawy, gdyż ostatnie produkcje Marvel Studios, łagodnie mówiąc, nie były zbyt piękne. Strażnicy galaktyki na tym polu również przebijają oczekiwania, bo prezentują się naprawdę dobrze. Nie jest to może poziom najnowszego Avatara, ale wszystkie lokacje oraz postacie prezentują się naprawdę wiarygodnie (nawet jeśli są absurdalne i miejscami przyprawiające o gęsią skórkę). Jest to na tyle ważne, że centralną postacią jest tutaj bohater wygenerowany w pełni komputerowo.
Dog Days Are Over
Strażnicy Galaktyki Vol. 3 to pierwszy film Marvela od dawna, który mogę z czystym sumieniem polecić nie tylko fanom uniwersum, ale też niedzielnym widzom. Produkcja dostarcza na poziomie wizualnym i przede wszystkim emocjonalnym. Dzięki temu po wyjściu z sali kinowej jeszcze przez długi czas będziecie wspominać poszczególne sceny i w wolnych chwilach nucić piosenki pojawiające się na przestrzeni całego metrażu.
PS. Polecam przesłuchać soundtrack całej serii, gdyż jest on po prostu wybitny. Tak jak w poprzednich częściach James Gunn skomponował własną playlistę hitów, których słucha nasza drużyna wykolejeńców. W skład tej playlisty wchodzą piosenki takich artystów i zespołów jak: Florence, Beastie Boys czy też Radiohead. Tytuły kilku z tych utworów można znaleźć w nagłówkach tej recenzji.
[Fot.: oficjalne materiały promocyjne]