Spektakl „1989” to koprodukcja Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie z Gdańskim Teatrem Szekspirowskim i od samego początku widać, że mamy do czynienia z realizacją wykonaną z niezwykłym rozmachem. Jest to historia przemian dziejących się w Polsce w latach 1980-1989, która została wyśpiewana bez żadnego fałszu.
Historia opowiedziana przez twórców odnosi się w bezpośredni sposób do wydarzeń znanych z kart polskiej historii. O rzetelność przedstawianych faktów zadbali scenarzyści, którzy dogłębnie zbadali wszystkie wątki. Mirosław Wlekły, Marcin Napiórkowski i Katarzyna Szyngiera (ta ostatnia odpowiedzialna jest również za reżyserię spektaklu), zajęli się przede wszystkim analizą materiałów, takich jak wywiady z postaciami przedstawianymi w spektaklu. Wcześniejsze publikacje zespołu scenarzystów nastrajały pozytywnie, bowiem cenię sobie ich za rzetelność przy tworzeniu reportaży. I w tym przypadku też mamy do czynienia z odrobieniem pracy domowej z lekcji historii współczesnej Polski (autorzy scenariusza załączyli nawet spis bibliograficzny książek, z których korzystali przy jego tworzeniu). Natomiast to nie wszystko, bowiem największy szacunek budzi we mnie zaangażowanie autentycznych postaci – uczestników wydarzeń, naocznych świadków historii, takich jak chociażby Lech i Danuta Wałęsowie, czy Władysław Frasyniuk, do opowiedzenia swoich wersji czasów przemian (na spotkaniu po spektaklu można było dowiedzieć się od twórców, że wywiad z Władysławem Frasyniukiem liczy sobie 8 godzin rozmowy…).
Zacznijmy od tego, że jest to bardzo dobrze wykonany musical. Składa się z rytmicznych utworów, które łatwo wchodzą do głowy i już tam zostają. O tym spektaklu mówiło się od początku używając sformułowania „polska wersja Hamiltona”. I rzeczywiście, jeśli chodzi o nowoczesną formę muzyczną, jak i o próbę zredefiniowania historii, wyszczególnienia jej nowych wątków, to możemy znaleźć liczne podobieństwa do broadway’owskiego klasyka. Polski spektakl kładzie jednak nacisk na ukazanie „pozytywnego mitu” bijącego z tych dziejów. Ma za zadanie nastrajać do działania i zjednoczenia się w ramach wspólnych celów, dobrych dla wszystkich Polaków, takich, jak sztandarowa wolność, czy solidarność.
„Lechu, co masz do powiedzenia?”
Nie będę konfrontował faktów historycznych z wizją ukazaną na scenie, bowiem nie jestem specjalistą od historii i na pewno wielu posiada o wiele większą wiedzę ode mnie. Ba, wielu zapewne pamięta dobrze czasy 1980-1989 roku (te ramy wyznacza nam spektakl, za wyjątkiem jednej sentymentalnej wycieczki do tragicznych dla Jacka Kuronia wydarzeń z lata 1955 r.). Ja, z racji na swój wiek, nie mam prawa pamiętać tych wydarzeń, natomiast w dalszej części zawarłem opinie widzów w różnym przedziale wiekowym zebrane „na świeżo” po spektaklu, Chcę natomiast podzielić się swoim własnym spojrzeniem na realizację tego tematu.
Pierwsze co przychodzi mi na myśl, gdy wspominam ów spektakl, to niezwykła energia, którą aktorzy epatowali ze sceny. Wykonania grupowe mają to do siebie, że dużo w nich zależy od dobrego zgrania całego zespołu. W tym przypadku jednak, „grupówki”, to najlepsze utwory z całego spektaklu. Gdy wszyscy aktorzy na scenie tworzą tłum, to ten tłum robi bum! (odnosząc się do jednej z głównych piosenek wykonywanych podczas spektaklu). I wychodzi im to naprawdę wyśmienicie. Wykonania muzyczne zasługują na pochwałę. Aktorzy czują ten, rzadko spotykany na deskach teatralnych, hip-hopowy rytm, a utwory rapowane nie stanowią dla nich wyzwania. W pewnym momencie wprawiony słuchacz tego gatunku (lub stały bywalec imprez z DJ-em) rozpozna użycie w jednym z utworów muzyki ze „Szklanek” Young Leosi („Wyjdźmy na miasto, wyjdźmy do ludzi” śpiewają wspólnie kobiety). Same teksty również zostały sklecone całkiem zręcznie (tak, że nie czułem ani razu tak zwanego „poczucia cringe’u”). A samo to już jest nie lada osiągnięciem!
Historia spisana na serwetce
W jednej z piosenek wykonywanych przez Magdalenę Osińską, odtwórczynię postaci Gai Kuroń, pojawia się wątek notatek sporządzonych na serwetce. W tej scenie chodzi o naszkicowane plany dotyczące remontu w domu Kuroniów, natomiast to odniesienie do spisanych treści w niezobowiązującej formie, powraca jeszcze kilkukrotnie w innych utworach. I jeśli chodzi o fabularne odniesienia do prawdziwych wydarzeń, to jest z nimi podobnie, jak z rzeczami spisanymi na serwetce. Nie można ich traktować faktograficznie, natomiast sprawdzają się idealnie jako inspiracja do poszerzenia wiedzy o dalsze informacje. I gdybym teraz był w liceum i wybrał się na ten spektakl, to jestem pewien, że z o wiele większą uważnością słuchałbym lekcji historii.
Scenarzyści zadbali o to, aby wyśpiewane zostały najważniejsze wydarzenia tamtego okresu. Poznajemy z bliska historie trzech rodzin: Lecha i Danuty Wałęsów (Rafał Szumera i Karolina Kazoń), Jacka i Gai Kuroniów (Marcin Czarnik i Magdalena Osińska) oraz Władysława i Krystyny Frasyniuków (Mateusz Bieryt i Agnieszka Kościelniak). To ich losy śledzimy w kolejnych latach po strajku w sierpniu 1980 r. Tak samo ważne zdają się być postaci kobiet – uczestniczkami wydarzeń są: Henryka Krzywonos (Dominika Feiglewicz), Anna Walentynowicz (Małgorzata Majerska), Alina Pieńkowska (Karolina Kamińska) i Bogdan Borusewicz (Daniel Malchar). Zresztą po antrakcie, to one opanowują scenę i przedstawiają (głównie) swój, kobiecy punkt widzenia. W spektaklu mocno wybrzmiewają feministyczne hasła, podkreślające przemilczaną przez historię rolę kobiet, które niejednokrotnie były pomocą dla strajkujących mężczyzn. Wpisuje się to w obecnie panujący trend wyemancypowanych, zdecydowanych postaci kobiecych. Uważam natomiast, że w tym przypadku jest to uzasadniony zabieg, i nawet jeśli nazbyt wyeksponowany, to istotny w ogólnym zwróceniu uwagi na role, jaką wówczas musiały pełnić kobiety.
„My się dogadamy, jak Polak z Polakiem”
Uważam, że ten spektakl wyszedł twórcom tak dobrze, ponieważ oprócz sprawnie wykonanych utworów, nie zapomina się tu również o aktorstwie. Jest to oczywiście musical pełną parą, gdzie komentarzem do wydarzeń są kolejne piosenki. Natomiast, to za sprawą aktorów i ich charyzmy, jesteśmy w stanie wczuć się w ten przesiąknięty peerelem klimat. Wszyscy wymienieni przeze mnie w poprzednim akapicie aktorzy sprawdzają się świetnie w swoich rolach. I chociaż konwencja musicalowa opiera się w tym przypadku na podkreśleniu jak najbardziej wyrazistych cech każdej z postaci, jestem w stanie zauważyć też ich głębię. W spektaklu nie zabrakło również komediowych wątków. Jednym z nich jest ukazanie postaci Generała – oczywiście chodzi o gen. Wojciecha Jaruzelskiego (w tej roli świetny Rafał Dziwisz) – który wykonuje utwór miłosny zadedykowany spersonifikowanej Polsce, kochance, która jeszcze kiedyś za nim zatęskni. Innym przykładem celowo przerysowanego charakteru jest Olek – czyli Aleksander Kwaśniewski (zagrany przez Antka Sztabę, chłopaka z ogromną charyzmą na scenie, któremu wróżę duży sukces). Jego utwór z momentu Obrad Okrągłego Stołu, pt. „Olo, game changer„, należy do mojej osobistej topki.
I oczywiście, że osoby znane wszystkim z kart historii zostały w musicalu ukazane w sposób uproszony, wręcz (niekiedy) karykaturalny. Sami twórcy przyznali podczas spotkania po spektaklu, że jest to celowy zabieg. Żeby spektakl był angażujący dla młodszego widza, postaci muszą przypominać superbohaterów. Liczy się tu przede wszystkim dynamika konkretnych bohaterów. Dlatego też (mimo, że nie bez skazy i również w spektaklu zostaje to wspomniane) Lech Wałęsa jest tu przebojowym liderem, Jacek Kuroń marzycielem, który walczy o słabszych, natomiast postać Władysława Frasyniuka to zasadniczy, ale też odważny strajkowicz.
„A co, jeśli wygramy?”
Ostatni utwór musicalu prezentuje nieco bardziej nostalgiczny, spowolniony rytm. To dobrze, bo przy łącznie 37 numerach i niespełna 3 godzinach spektaklu (z przerwą), można poczuć zmęczenie. Wyśmienity w swojej roli Marcin Czarnik, odtwórca Jacka Kuronia, przybierając postawę odwołującą się do stańczyka, rozsiada się w fotelu i snuje refleksje na temat przyszłości kraju. Spektakl kończy się bowiem na konkretnej dacie: 4 czerwca 1989 r.
„Proszę Państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm”– przeczytałaby w telewizji Joanna Szczepkowska. Krzysztof Głuchowski, Dyrektor Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, podkreślał na spotkaniu w Toruniu, że wraz z Agatą Grendą, Dyrektor Teatru Szekspirowskiego w Gdański, pilnowali tej daty krańcowej, bo wizje scenarzystów wykraczały poza określone ramy. Mamy jednak historię domkniętą. My natomiast wiemy, co wydarzyło się dalej. I w subtelny sposób zostaje to podsumowane przez, zdawałoby się że pod koniec sztuki, wszechwiedzącego Kuronia.
Odpowiadając na pytanie zadane w tytule: W końcu mamy pozytywny mit! Jest nim spektakl „1989”!
Relacja z 27. Festiwalu Teatralnego KONTAKT – musical „1989”
Po spektaklu miałem okazję porozmawiać z widzami. Refleksje, którymi się ze mną podzieli wskazują na pozytywną moc musicalu, który pobudza ich do działania i rozbudza w nich nadzieję na lepszą przyszłość. Zależało mi szczególnie na skonfrontowaniu opinii o obejrzanym dziele z osobami w różnym przedziale wiekowym, aby zyskać pełniejszy obraz odbioru tego przedstawienia.
Rozmówcy zwracali również uwagę na odejście twórców od drogi opowiadania o historii Polski skupiającej się na martyrologii. Zdecydowanie bardziej wybrzmiewają tu wątki „pozytywnego mitu”, które zresztą mają motywującą moc dla widowni.
Miałem również okazję porozmawiać z aktorami spektaklu „1989”. Co na temat swoich kreacji oraz wizyty w Toruniu powiedzieli Mateusz Bieryt (będący w spektaklu postacią, dla której pierwowzorem był Władysław Frasyniuk) oraz Rafał Dziwisz (wcielający się w Generała, czyli: gen. Wojciecha Jaruzelskiego):
CAŁOŚĆ W JEDNYM PLIKU:
Spektakl „1989” w reżyserii Katarzyny Szyngiery zdobył Nagrodę Główną podczas 27. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego KONTAKT w Toruniu. Pełny werdykt można znaleźć tutaj: https://teatr.torun.pl/werdykt-27-mft-kontakt/ .