Emocje po Mystic Festival 2023 już opadły. Największa impreza z muzyką metalową w Polsce zebrała w Stoczni Gdańskiej kilkanaście tysięcy fanów spragnionych dobrej muzyki. Zapraszam na subiektywny spacer między festiwalowymi scenami, z których wybrzmiewały dźwięki niekoniecznie wyłącznie ciężkie, ale zdecydowanie różnorodne.
Mystic Festival 2023 odbył się w dniach 7-10 czerwca. Pięć scen, wystawy artystyczne, panele dyskusyjne, quizy, festiwalowe kino – przez cztery dni działo się wiele. Nie sposób było jako uczestnik zobaczyć wszystko, więc zdarzały się sytuacje, gdy zostaliśmy postawieni w sytuacjach, że wszystkie opcje były dobre.
Czytaj także: Nieoczywiste koncerty Mystic Festival 2023
Warmup Day
Dzień „rozgrzewkowy” oparł swój program o funkcjonowanie trzech najmniejszych scen – Sabbath Stage, znajdującej się w klubie Dizzly Drizzly, Shrine Stage, zlokalizowanej w klubie B90 oraz plenerowej Desert Stage, ustawionej na ulicy Elektryków.
Pomimo przeciwności losu i kłód, które los rzucał mi pod nogi, rzutem na taśmę udało mi się zdążyć na Undeath. Amerykański kwintet istnieje dopiero od pięciu lat, ale ten krótki staż zespołu nie był w żaden sposób widoczny na scenie. Death metal ze „starej szkoły” we współczesnej oprawie wypadł gęsto i intensywnie. Bujało się do tego niezwykle przyjemnie, a wspaniała ekspresja wokalisty Alexandra Jonesa wywoływała mój szeroki uśmiech. Frontman, przy akompaniamencie kruszących riffów, zagrzewał (z powodzeniem) publiczność do otwarcia pod sceną młyna.
Entropię odpuściłem, ponieważ dwukrotnie w ostatnim czasie widziałem ich w toruńskim klubie NRD. Stawiłem się więc pod sceną na Defleshed. Pomimo że Szwedzi wykonali swoją pracę bardzo dobrze, nie zdołali mnie do siebie w pełni przekonać. Ich muzyka odtwarzana z płyt przypada mi znacznie bardziej do gustu, ponieważ nie słychać nie przebija z niej pustka spowodowana użyciem tylko jednej gitary.
Czytaj także: Sunnata, Entropia, Mord’A’Stigmata w NRD [RELACJA]
Na Desert Stage, podczas gdy grali Francuzi ze Stengah, pojawiłem się na około 30 sekund, by utwierdzić się w przekonaniu, że jest to muzyka nie dla mnie. Z przyjemnością po raz trzeci tego dnia powróciłem do klubu B90, na koncert Deströyer 666. Australijczycy pojawili się na liście występujących twórców na dzień przed swoim show, w zastępstwie Godflesh, którzy utknęli w kraju z powodu problemów z paszportami. Stężenie metalu w metalu podczas tego występu wzrosło wielokrotnie. Muzycy z Deströyer udowodnili, że w graniu heavy-thrash-blacku są światową czołówką. Fakt, że w naszym kraju odnajdują się wyśmienicie, potwierdzili granym aktualnie na polskich koncertach coverem KATa. To był zdecydowanie mój ulubiony koncert z całego Warm Up Day.
Następnie scenę Desert Stage przejęli Ne Obliviscaris, artyści pochodzący z tego samego kraju co Deströyer, istniejący jednak w zupełnie innym muzycznym świecie niż ich poprzednicy. Choć przypięta Australijczykom etykieta „ekstremalny progresywny metal” powinna mnie częściowo odstraszać, z przyjemnością obejrzałem część ich koncertu. Kontrastujące ze sobą głosy dwóch wokalistów (growlujący i „czysty”) ciekawie się uzupełniały, a skrzypce dodawały ich muzyce unikalności i zdecydowanie nie przeszkadzały.
Na zespole Phila Campbella pojawiłem się na jeden numer, by zobaczyć, że B90 wypełniony jest po same brzegi. Odpuściłem jednak piosenki Motörhead grane przez zespół ich ostatniego gitarzysty, by pierwszy raz tego dnia udać się do klubu Dizzly Grizzly. Byłem bardzo podekscytowany na myśl o koncercie Akhlys, lecz… na tym się skończyło. Choć moim zdaniem nie zabrzmieli źle (jak mówią niektórzy), nie był to jednak dobry występ. Amerykanom zupełnie się nie udało oddać klimatu sennego koszmaru, który tak świetnie kreują na swoich studyjnych albumach.
Na koniec dnia sił starczyło mi jeszcze na Witchmaster. Koncert był świetny, pomimo że Desert Stage nie była w stanie oddać pełni ciężkości brzmienia (na festiwalu Summer Dying Loud zabrzmieli lepiej) naszych rodaków. Było jednak bardzo dużo diabła, groźnych min i dużych prędkości, czyli dokładnie tak, jak powinno być na Witchmaster.
Dzień 1
Dzień drugi (formalnie będący dniem pierwszym) rozpoczął się od niemiłej informacji – scena Park Stage, która miała być tego dnia gotowa do działania, nie została przygotowana przez zatrudnioną do tego firmę. Organizatorzy stanęli jednak na wysokości zadania, i z nieczynnej, wszystkie zaplanowane występy przenieśli na pozostałe sceny.
Rozpocząłem od koncertu The Dog. Wrocławscy hardcore’owcy zabrzmieli zdecydowanie lepiej niż podczas toruńskiego konwentu tatuażu, a energia bijąca od wokalisty Igora Grudzińskiego sprawiła, że wejście w dzień stało się znacznie przyjemniejsze.
Z przyczyn technicznych na Main Stage nie wystąpił zespół Lord of the Lost. Nie dotknęło mnie to jednak w żaden sposób, ponieważ udałem się na koncert olsztyńskiej Goryczy. Panowie zrobili na mnie ogromne wrażenie już podczas swojego ubiegłorocznego występu w Toruniu, ale tym razem przeszli samych siebie. Dałem się w pełni porwać emocjom płynącym ze sceny Dizzly Grizzly i zatraciłem we własnych myślach.
Czytaj także: Narbo Dacal, Gorycz i Angrrsth w NRD [RELACJA]
Po jednym z najlepszych koncertów festiwalu ruszyłem w kierunku Main Stage. Otworzył ją koncert Testament. Jedna z thrashowych legend zabrzmiała bardzo solidnie. Pomimo że ci faceci grają od 1983 roku, widać w nich niesamowitą przyjemność czerpaną z tego co robią.
Urwałem się z głównej ceny, by Desert Stage poczuć świeżą krew w świecie metalu – Heriot. Nie będę ukrywał, Brytyjczycy zagrali koncert, który jest jednym z moich ulubionych podczas Mystic Festival 2023. Pomimo mniejszej sceny, ciężar i emocje płynące od tych czterech osób były, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, przygniatające. Ciężko sklasyfikować muzykę, którą Heriot wykonuje (metalcore? sludge?), ale miało to dla mnie podczas tego występu marginalne znaczenie.
Następni byli Duńczycy z LLNN w Dizzly Grizzly. Choć z powodu zamierzonego braku światła prawie nic nie było widać, wszystko można było doskonale usłyszeć. Utwory z ostatniej płyty Unmaker wybrzmiały tak, jak tego oczekiwałem – ciężko i z dużą dozą niepokoju.
Jaki Behemoth jest – każdy widzi i słyszy. Podczas koncertu wykonali swoje show dokładnie tak, jak można było się tego spodziewać. Były buchające ognie, makijaże i diabelska scenografia. Profesjonalizm tego zespołu jest zdumiewający, a połączenie show na światowym poziomie z ekstremalną muzyką na wielkiej scenie musi robić wrażenie.
Czytaj także: Behemoth – The Satanist (2014)
Na Bloodbath pojawiłem się tylko na jednym numerze, ponieważ zbierałem siły na danie główne pierwszego pełnego dnia Mystic Festival, którym był Ghost. Każdy element zaprezentowanego przez nich spektaklu miał swoje przemyślane i właściwe miejsce – od dyskotekowych świateł, przez świetne brzmienie, po idealną setlistę. Dominowały oczywiście utwory z wydanego w zeszłym roku albumu Impera, nie zabrakło jednak hitów z Prequele i wcześniejszych płyt grupy. Będąca w siódmym niebie publiczność ożywiła się jeszcze bardziej przy Year Zero i Mary on a Cross, a podczas Miasmy zza kulis wyjechał… papież, który postawiony na nogi przy pomocy defibrylatora zagrał solo na saksofonie. Częste zmiany strojów lidera, monumentalna oprawa sceniczna i stadionowe piosenki – to wszystko sprawia, że o Ghost możemy mówić jako o prawdziwej gwieździe. A ja tańcząc pośród ludzi w tłumie, także czułem się jak prawdziwa gwiazda – gwiazda parkietu.
Po zmianach w planie koncertów okazało się, że będę w stanie zobaczyć Sylvaine. Niestety – do Gdańska nie przybyła sekcja rytmiczna zespołu. Usłyszeliśmy więc niecodzienny, półakustyczny set zagrany na dwie gitary przez Kathrine i towarzyszącego pochodzącej z Norwegii multiinstrumentalistce muzyka. Choć był to zdecydowanie ekskluzywny koncert, a sama wokalistka poradziła sobie bardzo dobrze, utwory zostały przygotowane pod pełen skład i było to niestety słyszalne. Nie można jednak zaprzeczyć, że nawet w okrojonych warunkach Sylvaine prezentuje się na scenie cudownie.
Podsumowując, pierwsze dwa dni Mystic Festival, choć stresujące przez sytuacje losowe, minęły niezwykle przyjemnie dzięki nadzwyczajnej ilości dobrej muzyki. Wybory między równolegle grającymi wykonawcami były niezwykle bolesne. Kolejne dwa dni okazały się zdecydowanie bardziej spokojne pod kątem organizacji, a równie dobre w kwestii płynących ze scen dźwięków.
Część druga relacji: Mystic Festival 2023 – część 2: Dni 2 i 3 [RELACJA]
Galeria
[Fot.: Małgorzata Chabowska]