Po środzie i czwartku spędzonych w Gdańsku na Mystic Festival 2023 przyszła kolej na drugą połowę największej metalowej imprezy w Polsce. Obok głównych gwiazd, którymi byli Danzig oraz Gojira, wiele emocji dostarczyli mniejsi wykonawcy.
Część pierwsza relacji: Mystic Festival 2023 – część 1: Warmup Day i Dzień 1 [RELACJA]
Dzień 2
Drugiego dnia imprezy problemy organizacyjne przestały istnieć. Od momentu, gdy na scenę Desert wyszli Izzy and the Black Trees, jakiekolwiek wspomnienia związane z wcześniejszymi niedogodnościami zupełnie zniknęły. Pochodzący z Poznania rockmeni zaserwowali uczciwy, pełen energii koncert, który idealnie rozpoczął ten dzień festiwalu.
Park Stage otworzyli blackmetalowcy z In Twilight’s Embrace. Wokalista – Cyprian Łakomy – na scenie traci wszystkie zmysły i staje się absolutnym szaleńcem. Utwory z płyty Lifeblood zabrzmiały dzięki temu jeszcze bardziej autentycznie niż w oryginale. Nie pozostaje więc nic innego, jak tylko czekać na ich jesienną trasę koncertową, która zatrzyma się także w Toruniu.
W dość podobnym gatunku muzycznym, choć w zupełnie innej tematyce w B90 swoje opowieści z frontu przedstawiali Kanonenfieber. U Niemców szczególną rolę odgrywa scenografia. Nie miałaby ona jednak znaczenia, gdyby nie to, że grają oni po prostu świetną muzykę. Na uwagę zasługuje fakt, że pomimo obracania się w stylistyce i estetyce death-black metalu, ich piosenki są bardzo chwytliwe, wpadające w ucho. I zespół zdecydowanie się tego nie wstydzi.
Nie będę ukrywał – kocham zespół Soen. Był to mój kolejny koncert Szwedów, który widziałem i tym razem zabrzmieli najlepiej ze wszystkich. Joel Ekelöf jest frontmanem, który potrafi porywać tłumy, a jednocześnie posiada niezwykłą umiejętność panowania nad głosem. Setlista rozłożona była pomiędzy dwie ostatnie płyty, lecz nie zabrakło mojego ulubionego utworu z debiutu – Savia.
Czytaj także: Sunnata, Entropia, Mord’A’Stigmata w NRD [RELACJA]
Mocną reprezentację na tegorocznym Mystic Festival miał klasyczny szwedzki death metal. Z koncertów Grave, Unleashed i Dismember udało mi się zobaczyć niestety jedynie tych ostatnich. Choć stwierdzenie, że widziałem, jest odrobinę na wyrost, ponieważ walczyłem w tym czasie o życie w samym środku młyna. Na scenie dominowały utwory z pochodzącej z 1991 roku debiutanckiej Like an Ever Flowing Stream. Piosenki z późniejszych płyt gniotły jednakże równie intensywnie i to także dzięki nim następne koncerty podziwiałem, będąc przyjemnie poturbowanym i wyżytym.
Czasu na pozbieranie się po tym świetnym koncercie nie było zbyt wiele, bo Main Stage przejmowali szwedzcy (piątek był wybitnie szwedzki) rockandrollowcy z The Hellacopters. Niestety, pomimo bardzo dużej dawki pozytywnej energii płynącej od kwintetu, odbiór zepsuło nagłośnienie – było stanowczo za cicho. Dałem się jedynie porwać przy The Devil Stole the Beat from the Lord, By the Grace Of God i Eyes Of Oblivion. Mój zawód wynikał jednak chyba z bardzo wysokich oczekiwań, bo obiektywnie, to był bardzo dobry koncert.
Piątek był dla mnie najintensywniejszym festiwalowym dniem. Bez chwili wytchnienia udałem się z powrotem na Park Stage podziwiać występ Electric Wizzard. Tutaj zgadzało się wszystko – od potężnego brzmienia, przez formę zespołu, po pochodzące ze starych horrorów i innych „podejrzanych” filmów świetne wizualizacje. Nie miałem czasu na całkowite zatracenie się w tych powolnych riffach, gdyż moją powinnością było pojawienie się na chwilę w B90, by podbić legitymację metalowca na Carpathian Forest. Następnie nieco dłużej usadowiłem się na Lucifer na Desert Stage. Nawet jeśli ten zespół poszedł w inne muzyczne rejony względem uwielbianego przeze mnie debiutu, nadal jest to bardzo solidny hardrock. I choć brakuje mi tego okultystycznego klimatu, Johanna Sadonis to na żywo to prawdziwa sceniczna bestia.
Tutaj także nie zagościłem na długo, gdyż na Main Stage miało odbyć się wydarzenie wiekopomne. Danzig, jako headliner dnia drugiego, miał wykonać w całości album Danzig, w mieście, którego niemiecka nazwa brzmi… Danzig. Patrząc jednak na wspomnienia obecnych na poprzednich koncertach zespołu, obawy związane z formą wokalną Glena były ogromne. Samo zachowanie „Mrocznego Elvisa” (brak poglądu z kamer na bocznych telebimach obok sceny czy zakaz fotografowania z fosy) zdecydowanie sytuacji nie poprawiło. Nie zmieniło się to także po rozpoczęciu koncertu – Glenowi już przy pierwszym utworze zaczęło brakować oddechu, mocno urywał frazy, wręcz odpychając od siebie mikrofon. Momentami był w stanie jedynie wydobyć z siebie tylko charakterystyczne dla siebie „yeah”.
Pomimo to Danzig zagrał fenomenalny koncert, który zapamiętam na zawsze. Dlaczego? Ponieważ wraz z utworem She Rides coś w nim przeskoczyło. Nie dość, że przypomniał sobie, że potrafi śpiewać, to na scenie zachowywał się jak jego wersja pochodząca ze swoich złotych lat. Zdarzały mu się drobne potknięcia, ale oglądałem ten występ absolutnie zachwycony, nawet jeśli w setliście zabrakło moich ulubionych numerów z Danzig 2 i 3. To była prawdziwa Long Way Back From Hell, z tą różnicą, że odbywanie podróży stamtąd wspólnie z Glenem było wielkim zaszczytem i przyjemnością.
Sił po machaniu głową starczyło mi już na niewiele. Podpalających Park Stage (niespodzianka) Szwedów z Watain słuchałem już głównie z pokoju noclegowego. Niemniej jednak udało mi się zobaczyć początek koncertu. Stworzenie prawdziwie piekielnej atmosfery wychodzi tym gościom wyśmienicie.
Dzień 3
Ostatni dzień festiwalu rozpoczął na Desert Stage toruński (tak, mieliśmy swoją „delegację”!) MAG. Pierwszy raz widziałem tych czarodziejów w blasku słońca, poza klubem. Nie stanowiło to jednak żadnego problemu – wyrzucane z ust głównego Maga zaklęcia miały równie dużą moc, co w pomieszczeniu. Zgromadzeni pod sceną adepci również byli zachwyceni – nie opuścili seansu dopóty, dopóki pod wpływem ich zawołań Magowie nie powrócili na scenę.
Czytaj także: Osobliwości muzyczne – 9 urodziny Piranha Music [RELACJA]
Jak wyglądała sytuacja z drugiej strony barier? Swoje odczucia dotyczące koncertu przedstawił nam wokalista MAGa Konstatny Mierzejewski:
Bardzo często w takich sytuacjach mówi się, że łatwiej wymienić jest to, co się nie podobało, ale tutaj nie umiem wskazać ani jednej takiej rzeczy. Powiem szczerze – to jak ciepło zostaliśmy przyjęci, łącznie z wywołaniem na bis, co wcześniej nam się nie zdarzyło, to jest coś wspaniałego. Wielkim zaszczytem było móc zagrać dla takiej publiczności.
Fantastycznie, że mogliśmy być na takiej imprezie jak Mystic Festival. Świetne otoczenie, wspaniałe koncerty, których część zapamiętam do końca życia, rewelacyjna organizacja zarówno z punktu widzenia uczestnika, jak i wykonawcy. Wielkie podziękowania dla ekipy Desert Stage, Jacka Szczepana z Soulstone Gathering, całej ekipy technicznej i kolegów z zespołu, gdzie każdy z nich jest na właściwym, nieprzypadkowym miejscu.
Magia to potęga!
Czytaj także: POTĘŻNOŚĆ. MAG – „MAG II: Pod Krwawym Księżycem” [RECENZJA]
Schodząc na ziemię, do sfery profanum przywrócił nas przygrywający na Park Stage Müut. Zwycięzcy tegorocznego konkursu Road to Mystic zaserwowali niezwykle przyjemnego i energetycznego rockandrolla podszytego cięższymi klimatami. Zdecydowanie zasłużona wygrana.
Dość niespodziewanie dla samego siebie trafiłem pod scenę główną na koncert Vended. I choć nu metal zdecydowanie nie jest moim ulubionym gatunkiem muzycznym, oglądało i słuchało mi się tego dobrze. Miło jest widzieć młodych ludzi, którzy z takim zaangażowaniem wypruwają z siebie wszystkie możliwe wnętrzności. Griffin Taylor ze spółką zdecydowanie przybliżyli mnie do tego, by przekonać się w końcu do muzyki Slipknot.
Ze względów siłowo-logistycznych opuściłem trwający równolegle koncert rodaków z Pure Bedlam. Słyszałem o tym występie kilka pozytywnych opinii i z chęcią zobaczę zespół przy najbliższej możliwej okazji. Wobec tego, jak na koncercie zespołu Pure Bedlam podobało się… wokaliście zespołu Pure Bedlam, Wojciechowi Kałuży?
Występ na Mystic Festivalu był największym koncertem, jaki dotychczas zagraliśmy, więc chyba nikogo nie zdziwi jeśli napiszę, że byliśmy tego dnia nieco poddenerwowani. Nie tylko tym, czy uda nam się dać dobre show, ale również przyjęciem ze strony publiki, która na co dzień obcuje z nieco cięższą muzyką niż to, co my gramy. Nasze obawy były jednak bezzasadne, bo uczestnicy festiwalu przyjęli nas naprawdę ciepło, dzięki czemu na scenie czuliśmy się fantastycznie, pomimo nieludzkiej temperatury panującej na sali. Miło wiedzieć, że publika na Mystic Festivalu to ludzie o otwartych umysłach – potrzebujemy więcej takich imprez, gdzie każdy może czuć się sobą.
By powrócić w klimaty ewidentnie metalowe, w klimat norweskich fiordów, lasów i mistycyzmu wprowadził nas na deskach klubu B90 Djevel. Powolnie ciągnące się kompozycje nie nużyły. Wciągnąłem się w ten pełen magii świat, a niecała godzina koncertu zleciała bardzo szybko.
W następnej kolejności czekał na mnie osobiście najważniejszy koncert festiwalu – Alcest. Muzyka Francuzów jest mi szczególnie bliska, a występ tylko we mnie to poczucie umocnił. Choć Park Stage momentami nie brzmiała najlepiej, wszystko zostało wynagrodzone przez wspaniałe, przekrojowo przedstawiająco dyskografię Alcest utwory. Ustawienie obok siebie Écailles de lune pt. 2 i Autre temps było prawdopodobnie najlepszym pomysłem, na jaki mógł wpaść Neige z towarzyszami. Gdybym miał wybrać jeden, najważniejszy koncert Mystic Festival 2023, bez chwili wahania wskazałbym właśnie na ten.
Nie było czasu na przesadne refleksje, gdyż Shrine Stage w B90 od pewnego czasu miał w swoim posiadaniu Voivod. Kanadyjczycy brzmieli zaskakująco cicho, ale jednocześnie w sposób, który oddawał ich charakter. Zdumiewające jest to, że duet Away-Snake prowadzi ten zespół od 40 lat (z przerwami), a nadal są w stanie wykrzesać z siebie taką radość ze wspólnego grania muzyki.
Nie sposób pominąć faktu, że tegoroczna edycja Mystica była niezwykle „voivodowa”. Poza przygotowaniem przez zespół festiwalowego hymnu Chaotic Harmony, w stoczniowych podziemiach mogliśmy obejrzeć wystawę prac artystycznych, stworzonych przez Awaya w ciągu całej swojej kariery.
Delikatnie spóźniony znalazłem się pod Main Stage, by podtrzymać thrash przy życiu. Muzycy Dark Angel są w pełni przekonani co do tego, czym chcą się zajmować do końca swoich dni. Chcą grać metal. Amerykanom doskonale udało się cofnąć nas do lat 80., kiedy sami byli ważnym dla rozwoju tej muzyki zespołem i kiedy przesunęli granice ciężkości swoimi pierwszymi albumami. Podobnie jak u Voivod, z każdego ruchu i dźwięku wydobywał się czysty autentyzm. Kiedy wokalista Ron Rienhart zbiegał do publiczności, by podziękować pierwszym rzędom za wsparcie, to było widać w tym prawdę. W żaden sposób na odbiór tego koncertu nie wpłynęło nienajlepsze brzmienie (przecież utrzymanie w jedności utworów, w których umieszczono po kilkadziesiąt riffów, jest niemożliwe), ponieważ nie miało ono znaczenia. Ważne było tylko jedno słowo. Metal.
Nie jestem fanem Meshuggah, więc nie było dla mnie problemem oglądanie części tego występu z oddali. Pod Park Stage było tak gęsto, że nie było sposobu na dopchanie się bliżej sceny. Zespół brzmiał fantastycznie, wydobywając sto procent z każdego zagranego dźwięku. Co przy złożoności twórczości Meshuggah jest niezwykle potrzebne.
Stając przed kolejnym trudnym wyborem, jako kolejny zespół wybrałem Sleep Token. I choć słyszałem wiele dobrego o świetnej zabawie na Mad Sin (czy tam naprawdę kontrabas miał przyczepione do siebie fajerwerki?!), nie żałuję swojej decyzji ani odrobinę. Zamaskowani muzycy najpierw wywołali wśród publiczności ekstazę samym swoim pojawieniem się na scenie B90, a następnie pokazali, czym jest muzyka XXI wieku. Gatunkowy miszmasz znany z nagrań studyjnych równie dobrze zadziałał na żywo. Metalcore’owe elementy poprzedzone soulowym śpiewem, po których pojawiały się popowe refreny? Tak, i to naprawdę miało sens.
Gojira była przeze mnie najdłużej wyczekiwanym koncertem, który miał się odbyć na festiwalu. Płyta From Mars to Sirius wprowadziła mnie w świat ciężkiej muzyki i pokazała, że w ekstremalnym metalu można znaleźć piękno. Francuzi udowodnili, że lata ciężkiej pracy przyniosły skutek, a ten występ pokazał, że w pełni zasługują na bycie headlinerem największych imprez. Fantastyczna oprawa (konfetti, serpentyny, fajerwerki, wyświetlane na wielkim ekranie wizualizacje), kapitalny kontakt z publicznością i bardzo dobre brzmienie – nie było do czego się przyczepić.
W moim przypadku Mystic Festival 2023 zamknął koncert Perturbator. Nie trzeba grać metalu na metalowym festiwalu, by przywołać aurę Niebezpiecznych Dni. Mroczny synth pop w środku nocy, kiedy większość uczestników była już zapewne na granicy wyczerpania, był fantastycznym pomysłem.
Podsumowanie
Nie sposób w kilku słowach opisać to, jak dobrze spędziłem te cztery czerwcowe dni i noce. Wysokie oczekiwania po zeszłorocznej edycji zostały w pełni spełnione. Różnorodność muzyki wybrzmiewającej ze scen, mnogość atrakcji, sposób radzenia sobie z niedogodnościami przez organizatorów – na odbiór Mystic Festival 2023 wpłynęło wiele czynników. Nie ma na świecie wielu imprez, które umożliwiają odkrycie podziemnych wykonawców oraz zobaczenie wielkich halowych gwiazd w tak krótkim odstępie czasu.
Organizatorzy podali już termin przyszłorocznej odsłony Mystic Festival, która odbędzie się w dniach 5-8 czerwca 2024 roku. Informacje o biletach i sprawach organizacyjnych dostępne są na stronie internetowej festiwalu.
Galeria
Fot.: Małgorzata Chabowska