Odbywający się w Pleszewie od 2013 roku Red Smoke Festival to impreza wyjątkowa. Skupia się wokół muzyki stoner rockowej, choć spędzając te trzy lipcowe dni, doszedłem do wniosku, że chodzi tu o coś więcej. O co? Choć każdy opisze to inaczej, chodzi o doomanie.
Scena główna pleszewskiego festiwalu zlokalizowana jest w otoczonym z kilku stron drzewami amfiteatrze. Teren imprezy znajduje się bezpośrednio przy kompleksie sportowym oraz parku. Krótką drogę z terenu pola namiotowego do bramy wejściowej pokonuje się, mijając niewielkie jezioro. Na samym polu namiotowym znaleźć można w pełni zadaszoną i osłoniętą wiatę, nazwaną Świątynią Doomania, w której możemy naładować swoje baterie (zarówno wewnętrzne, jak i elektroniczne), wygodnie się rozsiąść i zaczerpnąć przyjemnego zapachu relaksacyjnych olejków. Jednym słowem – podoomać.
Lokalizacja jest ważnym elementem całości Red Smoke’a. Nadaje ona festiwalowi charakter wakacyjny – tworzy idealne warunki do tego, by odpocząć i zapomnieć o świecie zewnętrznym. Jak podkreślają sami uczestnicy, tutaj niewiele trzeba, nawet… wiedzieć, jakie zespoły grają podczas festiwalu.
Słuchaj także: „Nie wiem, czy my jesteśmy zespołem dojrzałym”. Wywiad z zespołem Diuna [PODCAST]
Dzień 1
Tegoroczną edycję rozpoczął czeski Acid Row. I choć solidna dawka bujającego stonera idealnie wpasowała się na początek, właściwym startem imprezy był dla mnie Ixzhilion. Podobno pochodzą z Niemiec, ale ja im nie wierzę. Ci goście pochodzą z innej planety, której nazwa musi brzmieć ZABAWA. Nie chodzi tylko o kosmiczne stroje, które muzycy przywdziali na scenie (a także poza nią – nawet opuszczając teren festiwalu, nie przebrali się ze skafandrów), ale o muzykę, pochodzącą z innego świata. Niezwykle radosna i żywiołowa mieszanka… wszystkiego przeniosła widzów w nieznane im wcześniej miejsce.
Interesująco wypadli Szwedzi z Tornet. Pomimo że ich muzyka nie wykraczała poza oldschoolowy rock, którym Szwecja może się chwalić, to wokalistka Martina Svärd tworzyła na scenie prawdziwą magię. Śpiewając w ojczystym języku i korzystając z niecodziennych instrumentów, sprawiła, że oglądałem ten koncert z ogromną przyjemnością.
Z niecodziennego języka korzystali także Japończycy z Minami Deutsch. Niezwykle spokojna i przyjemna „kwaśna” muzyka idealnie współgrała z powoli chowającym się słońcem. Całości dopełniły interesująco brzmiące gitarowe improwizacje, które pozwoliły widowni odpłynąć w krainę psychodelicznego transu.
Improwizacyjną poprzeczkę podnieśli headlinerzy dnia pierwszego – Francuzi ze Slift. Nie sposób było obojętnie przejść koło tego kontrolowanego chaosu. Wszystko zostało uzupełnione przez współgrające z muzyką wizualizacje oraz, zdawać by się mogło, całkowite oddanie się trio tworzonym dźwiękom. Nie mogłem uwierzyć, że wykonując takie ruchy i pozy, można utrzymać gitarę w rękach, a co dopiero móc na niej grać.
Choć koncertu Polymoon słuchałem już z pola namiotowego, to udało mi się zebrać siły na odbywający się Secret Gig. Już wcześniej widziałem rozkładający się na małej scenie zespół MAG, a więc nie mogłem odpuścić sobie kolejnej okazji, by pośpiewać znane mi doskonale piosenki. Torunianie po raz kolejny pokazali pełnię swojego doomowego brzmienia, a nocna aura dopełniła atmosferę. Czy wśród spoglądających z nieba gwiazd odnaleziona została Lilith? Tego nie wiadomo.
Czytaj także: Osobliwości muzyczne – 9 urodziny Piranha Music [RELACJA]
Dzień 2
Ulokowanie drugiej, małej sceny na polu namiotowym i rozpoczynanie na niej koncertów, okazało się pomysłem idealnym. Ci festiwalowicze, którzy pozbierali się już po opuszczeniu swoich miejsc noclegu, mogli rozpoczynać dzień od muzyki, jednocześnie nie zmuszając się do długiego spaceru. Drugi dzień rozpoczęli w ten sposób ojcowie-gospodarze Red Smoke Festival – Red Scalp. Pomimo że sami nie wiedzą, dlaczego co roku grają o takiej porze, to przynajmniej uczestnikom wychodzi to na dobre. Bardzo przyjemna pobudka.
Czytaj także: Weedpecker i TET w NRD [RELACJA]
Scenę główną otworzył Las Trumien. Jestem fanem tej grupy od pierwszej epki, więc nawet nie udaję, że jestem obiektywny. Choć sobota była najgorętszym dniem tego roku w Polsce, co nie pomagało w machaniu głową i przebywaniu na słońcu, z czasem trwania koncertu publiczności w amfiteatrze przybywało. Zespół podczas występów na żywo zawsze zyskuje w porównaniu do studyjnych nagrań i w Pleszewie ponownie udowodnili, że makabryczne historie o bardzo złych ludziach oprawione w sludge-doomową ramę spisują się wyśmienicie.
Koncert Acidsitter odpuściłem (żar lejący się z nieba był nie do wytrzymania…), ale udało mi się dotrzeć na Wedge. Pochodzą z Niemiec, ale lider Kiryk Drewinski urodził się w Poznaniu. Między utworami zaprezentował swoje umiejętności języka polskiego i wypadło to znacznie lepiej, niż sam mówi. Klasyczny oldschoolowy rock and roll grany przez trio sprawił, że publiczność roztańczyła się, a podczas długich gitarowych solówek zdawało się, że Kiryk zrasta się ze swoim instrumentem.
Tak jak nie potrafiłem przekonać się do Ampacity, tak po ich pleszewskim koncercie… nic się w tej kwestii nie zmieniło. Wykonawczo i brzmieniowo wszystko znalazło się na swoim miejscu, utwory pochodzące z wydanej w tym roku płyty IV zostały wiernie odtworzone, lecz najzwyczajniej w świecie instrumentalny prog-acid rock jako gatunek mnie nie zachwyca.
Być może stało się tak dlatego, że przebierałem już nogami na najważniejszy dla mnie koncert Red Smoke Festival 2023 – Conan. Ależ to było czyste zło i barbarzyństwo! Brytyjczycy zmietli mnie już przy okazji ich zeszłorocznego występu na festiwalu Summer Dying Loud, ale tym razem zrobili to chyba jeszcze lepiej. Muzyka ciężka jak zbroja w pełni wyposażonego wojownika, potężna niczym najpotężniejsza armia… okej, wszystko jasne. Chciałem po prostu powiedzieć, że nikt na świecie nie gra doom metalu tak ciężko i tak dobrze, jak Conan, a koncert w Pleszewie był dokładnie taki, jak mogłem sobie wymarzyć.
Dzień zamknęła (częściowo) toruńska Dola, która pokazała, jak należy gasić światło. Długo musiałem się do tego zespołu przekonywać, ale każdy kolejny ich koncert, który mogę zobaczyć, przekonuje mnie coraz bardziej. Publiczność usłyszała oczywiście utwory z debiutu oraz drugiej płyty Czasy, a także jeden całkowicie premierowy. Fascynuje mnie to, jak bardzo Dola różni się od siebie na poszczególnych koncertach. W teorii jest to zespół grający te same piosenki, zależnie od wieczoru w różnej kolejności, ale za każdym razem opowiada zupełnie różną, ale jednocześnie spójną historię.
Dzień 3
Ponownie festiwalowiczów w godzinach względnie porannych obudziła scena Camp Stage. Bardzo przyjemnie rozpoczął Wodorost. Jak się budzić do instrumentalnego, spokojnego stonera, to z przyjemnością. Na zasadzie kontrastu ciekawie wpasował się kolejny zespół – The Surfin’ Souls, który w granie rock and rolla włożył tyle serca i energii, że jeszcze przez długi czas uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Pod dużą sceną pojawiłem się na koncercie rodaków z Taxi Caveman. Ten zespół przeszedł spore zmiany, ich muzyka znacząco złagodniała względem debiutanckiego albumu. Wybrzmiał co prawda między innymi metalowy I, the Witch, lecz warszawiakom znacznie już bliżej do lżejszych odmian stonera. I choć ta zmiana osobiście mnie nie przekonuje, to na żywo wszystko znalazło się na swoim miejscu i zabrzmiało dokładnie tak, jak miało – swobodnie.
Ogromne wrażenie zrobili na mnie Bossk. Nie znałem wcześniej muzyki Brytyjczyków (tak jak, nie będę ukrywał, sporej części, występujących na Red Smoke zespołów), lecz ten koncert zdecydowanie to zmieni. Coś, jakby Electric Wizard spotkało Cult of Luna, muzycznie stosunkowo radośnie, a wokalnie nieprzyjemnie. Podczas tego koncertu w powietrzu wisiała jakaś nieprzyjemna atmosfera, która sprawiła w moim przypadku pozytywny, wewnętrzny niepokój. Miałem wrażenie, że między muzykami nie ma najlepszej atmosfery (choć w przypadku problemów z perkusją reszta składu momentalnie pędziła, by ją naprawiać), i pomimo że dziwnie to zabrzmi, temu występowi wyszło to na dobre. Emocje bijące od wokalisty Sama Marsha oddziaływały dokładnie tak, jak miały.
W zupełnie innych nastojach zgromadzona w amfiteatrze publiczność odbierała koncert headlinera ostatniego dnia festiwalu – Meatbodies. Pokazali, że do wspaniałej zabawy wystarczy prosty, ale grany prosto z serca ROCK. W całość występu wkomponował się minimalistyczny humor Amerykanów, który był objawem panującej świetnej atmosfery. Oddali tym samym atmosferę trzech festiwalowych dni.
Podsumowanie Red Smoke Festival
Na Red Smoke Festival pojawiłem się po raz pierwszy, choć wielokrotnie słyszałem o nim wiele pochlebnych opinii. Niezwykle przyjemnie spędzone trzy dni, w towarzystwie fantastycznej muzyki (której nie poznałbym, gdyby nie organizatorzy imprezy) i znajomych, z mnóstwem przyjaźnie nastawionych osób i w miłej atmosferze. Wszystko to składa się na definicję doomania, która powinna pojawić się w słownikach języka polskiego na stałe.
Galeria
[Fot.: Małgorzata Chabowska]