Niedawno zakończył się trwający blisko miesiąc, coroczny Jarmark św. Dominika w Gdańsku. Słynny na cały świat regionalny bazar, również w tym roku przyciągnął do miasta tłumy odwiedzających. Jakie są moje odczucia? Co o jarmarku mówią odwiedzający? No i w końcu, co z niego wyniosłem? Poniżej dzielę się z wami moimi wrażeniami.
Niektórzy przyjechali specjalnie, by obejrzeć różnorodny asortyment prezentowany przez wystawców zjeżdżających się do Gdańska z całej Polski. Inni zajrzeli na jarmark przy okazji, spędzając w Trójmieście letni urlop. Spotkałem mieszkańców Gdańska doceniających, że w ich mieście coś się dzieje, ale również takich, którzy głośno narzekali na tłumy i brak dobrej organizacji ruchu drogowego. Są także tacy, dla których obecność na jarmarku to wręcz swoista tradycja. Bywają tu rokrocznie i to oni najlepiej widzą wprowadzone zmiany, natomiast dla mnie odwiedziny jarmarku to zupełna nowość.
760 stanowisk pełnych skarbów
Co prawda, nie przyjechałem do Gdańska specjalnie na jarmark, ale przy okazji uczestniczenia w Octopus Film Festival, postanowiłem bliżej przyjrzeć się corocznemu wydarzeniu z bliska. Pierwsze co rzuca się w oczy, to fakt, że mamy do czynienia z wydarzeniem organizowanym na szeroką skalę. Stoiska i budki wystawców ciągnęły się wzdłuż większej części Starego Miasta. Niezależnie od której strony się w nie weszło, naszym oczom ukazywały się kolejne budki. Oj, czego tutaj nie było! „Czego tylko dusza zapragnie” – zdawało się, że taka myśl przyświeca organizatorom. W oficjalnym komunikacie medialnym jarmarku czytamy, że: „Jarmark św. Dominika został zbudowany na handlu. Nie może więc dziwić, że w tym roku na Jarmarku św. Dominika będzie można odwiedzić aż 760 stoisk! W końcu to największa tego typu handlowo-kulturalna impreza w Europie.” I rzeczywiście, jakiekolwiek inne targi, czy bazary „chowają się” przy ogromie gdańskiej imprezy. Gdyby istniała konkurencja na jarmark z największym rozmachem, gdański jarmark wygrywa w cuglach.
Wśród wyżej wymienionych stanowisk można było odnaleźć 469 budek z rzemieślniczym rękodziełem, gdzie artyści i rzemieślnicy prezentowali swoje prace. To te punkty stanowiły dla mnie centralny punkt zwiedzania. Rzeczywiście – chodzenie między alejkami przywodziło na myśl zwiedzanie muzeum pod gołym niebem. Kolorowe obrazy, rzeźbione figurki, czy własnoręcznie wykonana biżuteria z kryształów, to tylko niektóre z bibelotów, jakie objawiały się oczom osób odwiedzających jarmark. Sprzedawcy chętnie rozmawiali z przechodniami i opisywali swoją pracę, otwartością zachęcając do zapoznawania się ze swoją twórczością.
Liczną grupę stanowili rzemieślnicy z województwa pomorskiego (z czego, aż 20 proc. wszystkich wystawców stanowili gdańszczanie), dla których została wydzielona oddzielna strefa nazwana Uliczką Pomorską. To szczególna gratka dla wszystkich przyjezdnych, ponieważ dzięki temu mogli oni zaopatrzyć się w lokalne produkty. Rękodzieło, takie jak świece, czy porcelanowe i ceramiczne naczynia zdobione było kaszubskimi wzorami. Moją szczególną uwagę przyciągnęła ręcznie wykonana autorska biżuteria – niecodzienna, bo zrobiona z wykorzystaniem żywicy i suszonych roślin. Niestety w ślad za wysoką jakością rzemieślniczych cacek szła porównywalna cena. Jednak, jeśli spojrzeć na jakość prezentowanych dzieł oraz czas włożony w ich wykonanie, to w pełni zrozumiałe. Poniżej zamieszczam kilka zdjęć z tej części, które zostały udostępnione na oficjalnej stronie internetowej jarmarku.
Kuchnie z całego świata w jednym miejscu
W alejce „gastronomicznej” 70 stoisk nęciło zapachem kuchni z różnych zakątków świata. Zdecydowałem się na kuchnię turecką, mój wybór padł na pitę po turecku. Danie to zrolowany pszenny placek wypełniony po brzegi warzywami oraz mięsem przyprawionym przyprawami charakterystycznymi dla regionu byłego Imperium Osmańskiego. Potrawa okazała się być bardzo treściwa, zaspokoiła mój głód na cały dzień. Największa kolejka ustawiała się jednak do budki z kuchnią węgierską, a dokładniej z wyrabianymi na miejscu langoszami, czyli plackami drożdżowymi przygotowanymi z mąki, drożdży, ugotowanych tłuczonych ziemniaków, mleka, cukru, soli i oleju. Z opinii innych mogę wywnioskować, że były naprawdę smaczne.
Opodal uliczki z jedzeniem można było pozwolić sobie na krótką sjestę i chwilę wytchnienia w strefie odpoczynku. Miejsce to znajdowało się na skwerze Świętopełka i zostało przemianowane na okres trwania jarmarku na „Przystanek smaków”. Leżaki i pufy poustawiano w parku na trawie. Doceniam takie miejsca, gdzie w upalny dzień można się ukryć przed słońcem pod cieniem drzew.
„Po co ma się kurzyć?”
Druga, co do liczebności, grupa wystawców, to osoby, które prezentowały na jarmarku antyki. 144 stanowiska będące składowiskiem najróżniejszych przedmiotów. Wchodząc do tej części od razu poczułem się jak na typowym pchlim targu, gdzie można znaleźć urokliwe, stare przedmioty, które wyciągnięte ze strychów, lamusów, pawlaczy i innych rupieciarni czekają na swoje drugie życie. To tutaj spotkałem najwięcej spacerowiczów – głównie mieszkańców Gdańska, którzy postanowili odwiedzić jarmark i przekonać się, co się zmieniło. W większości wspominali mi, że jarmark co roku się rozwija, i np. strefa z antykami została przeniesiona do nowej lokalizacji, dzięki czemu wystawcy zyskali więcej przestrzeni. Naprawdę można było się zagubić w mnogości przedmiotów. Dla jednych na pewno była to przestrzeń pełna bibelotów i rupieci, dla innych prawdziwa wyspa skarbów, która z każdym krokiem odsłaniała przedmioty wytworzone w czasach, gdy jakość i estetyka szły w parze. Moim rajem na tej „wyspie” okazała się giełda winyli, dzięki której nie opuściłem jarmarku z pustymi rękoma. Pisząc ten tekst, słucham właśnie Elvisa Presleya na czarnym krążku kupionym u jednego ze sprzedawców.
„Co mogłoby przekonać ludzi? Po prostu wyjście z domu! Zobaczenie reszty ludzi i tego, jak wiele z nas trzyma skarby w domu, ale boi się nimi podzielić lub je sprzedać. Po co mają się kurzyć?” – wydaje mi się, że ta prosta odpowiedź jednego z moich rozmówców kryje w sobie sedno całego wydarzenia. Uczestnicy jarmarku, zapytani o opinię na jego temat mieli raczej optymistyczne podejście do sprawy. Chwalili zmiany, które wprowadzili organizatorzy. Zwracali też uwagę na względy estetyczne – zachwalali nowe budki i porządek panujący na jarmarku (również ten organizacyjny). Trafiały się jednak głosy mówiące o niewielkiej liczbie imprez towarzyszących całego przedsięwzięciu.
Myślę, że potrzeba naprawdę wielu godzin spaceru, żeby uważnie przyjrzeć się stanowiskom na gdańskim jarmarku. Co więcej, zajrzenie do wszystkim, zdaje się być niewykonalne. Tegoroczna 763. edycja odbywała się od 22.07. do 13.08. w Gdańsku. Hasło, jakie go promowało brzmiało: „Wracam, bo lubię”. Po zobaczeniu po raz pierwszy jarmarku, wiem, że chciałbym na niego przyjechać ponownie.
Kajetan Szmul