Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Ośmiornica rośnie – relacja z Octopus Film Festival, cz. 1

Octopus Film Festival po raz szósty wysunał z morza swoje macki i zaprezentował niecodzienne podejście do kinematografii. Filmowa ośmiornica opanowała gdańską ulicę Elektryków, na której od 8 do 13 sierpnia, w kampowym wydaniu królowało kino. Jak podkreśla Krystian Kujda, dyrektor artystyczny Octopus Film Festival: „Ośmiornica cały czas rośnie”.

To festiwal nietypowy, zgoła inny od powszechnych wyobrażeń dotyczących przeglądów filmowych. Nie uświadczymy podczas niego blichtru, blasku fleszy i rozściełanych czerwonych dywanów. Tutaj panuje zupełnie inny klimat, co sprawia wrażenie, że widz ma szansę być bliżej kina samego w sobie. Filmy prezentowane podczas tygodnia festiwalowego można określić jako „kino gatunkowe”. Jest to na tyle szerokie pojęcie, że każdy w tegorocznym repertuarze mógł znaleźć coś dla siebie.

W trakcie festiwalu poznałem pasjonatów kina, tego niekoniecznie idealnego – które zdobywa uznanie Amerykańskiej Akademii – ale tego, które wyzwala różnorakie emocje i skłania do głębokiego ich odczuwania. Miałem też okazję porozmawiać z jednym z twórców całego zamieszania – Krystianem Kujdą, dyrektorem artystycznym Octopus Film Festival. Zapytałem go o źródła inspiracji na wykorzystywanie nieoczywistych przestrzeni jako sal kinowych. Poruszyłem też temat festiwalowych gości, m.in. ikony kina gatunkowego, Barbary Bouchet, która została uhonorowana „Atramentową Macką” za całokształt twórczości. W końcu, zapytany o pochodzenie nazwy festiwalu, Kujda rozwiewa wszelkie wątpliwości. Cała rozmowa poniżej.

Rozmowa z dyrektorem artystycznym Octopus Film Festival, Krystianem Kujdą.
Krystian Kujda, dyrektor artystyczny festiwalu (fot. Michał Algebra)

Doświadczyć kina

Filmy są tu oczywiście ważnym aspektem, natomiast jako uczestnik festiwalu skupiłem się bardziej na doświadczeniach. Bowiem to właśnie niecodzienne doświadczenia będę wspominał jeszcze długo po wyświetleniu na ekranie ostatnich napisów końcowych.  Co mam na myśli? Chociażby to, że pomysłodawcy Octopusa zrywają ze sztampowym podejściem do kina – ich projekcje wychodzą poza mury multipleksów (chociaż niektóre z nich odbywały się też w kinach sieciowych). Dla przykładu, seanse filmu „Climax” pokazywane były w bunkrze pod W4 na ulicy Elektryków. Odważny obraz Gaspar’a Noé’go z 2018 r., opowiada o grupie młodych tancerzy, którzy po wyczerpującym treningu zaczynają zabawę w rytm głośnej muzyki. Impreza wymyka się spod kontroli, gdy dowiadują się, że prawie wszyscy nieświadomie spożyli narkotyki. Nie był to zwyczajny seans, a raczej performance, który polegał na „wejściu w buty” bohaterów z filmu. Widzowie schodzący do podziemnych korytarzy dawnej stoczni otrzymywali poczęstunek w postaci sangrii (wszyscy, którzy widzieli film powinni skojarzyć to bezpośrednie odwołanie do fabuły) oraz zaproszenie do oddania się tańcu. Zainscenizowanie surowej i zimnej przestrzeni bunkrów, tak aby przypominała sale treningowe, które widzimy na ekranie, wraz z grą świateł i elementami scenografii, pozwalało na uzyskanie zupełnie nowego odbioru filmu. Immersja seansu weszła tu na wyższy poziom. Organizatorzy udowodnili, że mają w zanadrzu wiele pomysłów i obiecali, że nie zawahają się ich użyć podczas kolejnych edycji.

 

Rozmowy naprawdę na każdy temat

Najlepiej zapamiętam mój pierwszy dzień na festiwalu. Do Gdańska mogłem przyjechać dopiero w czwartek, dlatego od tego dnia rozpoczęła się moja przygoda z Octopusem. Zacząłem z przytupem, bo od spotkania z reportażystą Mariuszem Szczygłem, który zaprosił widzów w sentymentalną podróż do lat 90. Razem z prowadzącą spotkanie, pisarką Olgą Drendą, mieliśmy szansę poznać szczegóły tworzenia jednego z pierwszych programów talk-show w Polsce. „Na każdy temat”, bo tak nazywał się show, bił rekordy popularności w latach 1993-2002. Można śmiało powiedzieć, że była to rewolucyjna produkcja (według badaczy mediów, to w tym programie po raz pierwszy padło na antenie słowo „orgazm”), która wyznaczała późniejsze standardy tego rodzaju produkcji. Podczas spotkania ze Szczygłem mogliśmy się dowiedzieć, jak wyglądało jego przygotowanie do programu oraz, jak podchodził do swojej roli prowadzącego.

Rozmowa z Mariuszem Szczygłem podczas spotkania dotyczącego programu „Na każdy temat” na Octopus Film Festival
Spotkanie z Mariuszem Szczygłem, prowadzącym w latach 90. program „Na każdy temat” (fot. Michał Algebra)

Chociaż archiwalne odcinki mogą u niektórych wywoływać śmiech, to nie da się ukryć, że jak na swoje czasy, był to progresywny program. Gośćmi w studiu były zazwyczaj normalni, przeciętni ludzie, którzy opowiadali o swoich zainteresowaniach, przeżyciach i doświadczeniach. W specjalnie przygotowanym na potrzeby spotkania filmiku ukazującym najlepsze momenty w telegraficznym skrócie, mogliśmy zobaczyć – np. kobietę twierdzącą, że miała bliski kontakt z UFO oraz taką, która porozumiewała się ze zmarłymi. Spotkanie cieszyło się sporym zainteresowaniem wśród uczestników, co szczególnie cieszy, ponieważ nie było ono bezpośrednio powiązane z żadnym filmem. Pozwalało jednak na sentymentalną podróż do klimatu lat 90., a to element tożsame z festiwalem.

Wstęp przygotowany specjalnie na spotkanie z Mariuszem Szczygłem podczas Octopus Film Festival nawiązujący do czołówki programu „Na każdy temat”.

Seans spirytystyczny

Od razu po wspomnianym wyżej spotkaniu udałem się do kościoła. Nie kierowałem się jednak potrzebą modlitwy, a czystą ciekawością. Nie byłem też się wyspowiadać, chociaż może po tym wydarzeniu powinienem… Moim festiwalowym „must see” od samego początku był seans specjalny, którego projekcja została zaplanowana w świątyni. Już samo to brzmi nietypowo, a gdy dodamy, że film na jaki padł wybór organizatorów to „Egzorcysta” z 1973 r., mamy komplet idealny.

Widownia podczas seansu „Egzorcysty” (fot. Michał Algebra)

Centrum św. Jana w Gdańsku specjalnie na potrzeby Octopus Film Festival zostało przekształcone w niecodzienną salę kinową. Jako miejsce społeczno-kulturalne działa od 1995 r., dzięki porozumieniu pomiędzy Nadbałtyckim Centrum Kultury a Archidiecezją Gdańską, będącą właścicielem obiektu. Wspólne ustalenia dwóch instytucji spowodowały, że po odbudowie zniszczonego budynku, ponownie można korzystać z jego przestrzeni. Obecnie pełni on funkcję sali koncertowej i wystawowej. Jadąc na miejsce komunikacją miejską rozmawiałem przez telefon z mamą, opowiadając jej dokąd zmierzam. Nie wiedziałem, że przysłuchiwał mi się starszy pan. Gdy się rozłączyłem, mężczyzna spojrzał się na mnie i powiedział: „Przepraszam, że podsłuchiwałem, ale w tym kościele byłem już kilkukrotnie na różnych wykładach i spotkaniach”. Podzielił się ze mną swoimi wspomnieniami, nakreślił historię miejsca wspominając o problemach z finansowaniem jego remontu. Krótka wymiana zdań utwierdziła mnie w przekonaniu, że organizatorzy festiwalu doskonale wiedzą co robią – wybierają miejsca znane gdańszczanom, ale nadają im nowego znaczenia.

Jak możemy się dowiedzieć ze strony internetowej Centrum św. Jana: „Głównym założeniem prowadzonej w tym miejscu działalności kulturalnej jest wykreowanie miejsca otwartego na różnorodne projekty i przedsięwzięcia artystyczne, miejsca służącego zarówno artystom, jak i odbiorcom sztuki, miejsca, w którym następuje naturalna synchronizacja pomiędzy zachowanym dziedzictwem historyczno-kulturowym a współczesnością”. Wypełniają więc swoje założenia, czego dowodem jest chociażby współpraca z Octopus Film Festival.

Wnętrze Centrum św. Jana podczas seansu „Egzorcysty” na Octopus Film Festival (fot. Michał Algebra)

Nie oglądałem wcześniej „Egzorcysty” William’a Friedkin’a. Film w tym roku obchodzi 50. rocznicę powstania, jednak według mnie nie widać po nim, aby się zestrzał. Na pewno nadal wypełnia swoją podstawową funkcję jako horroru – wywołuje dreszcze przerażenia. Film to historia aktorki Chris MacNeil, której dwunastoletnia córka Megan z dnia na dzień zaczyna dziwnie się zachowywać. Dostaje ataku padaczki, zaczyna lewitować, aż w końcu zostaje obdarzona nadludzką siłą. Zaniepokojona matka zabiera ją do lekarza, jednak medycyna nie jest w stanie wyjaśnić gwałtownego zachowania dziewczynki. Specjaliści odsyłają zrozpaczoną matkę do egzorcysty, który musi zmierzyć się zarówno z niecodziennymi stanami Megan (zaczyna mówić zniekształconym męskim głosem, bluzgać, bluźnić i być agresywna), jak i ze swoim własnym sceptycyzmem do tej sprawy. Ksiądz Karras, wraz z bardziej doświadczonym duchownym, muszą zmierzyć się z demonem, który okazuje się być groźnym przeciwnikiem.

Niesamowitym przeżyciem było oglądanie horroru w murach dawnego kościoła. Sam film również okazał się być na tyle wciągający, że mimo późnych godzin, śledziło się historię z zaangażowaniem. Naszła mnie jednak refleksja, że kiedyś horrory tworzono zupełnie inaczej. Próżno szukać tam nagromadzenia tanich jump scare’ów, najważniejsza w nich jest opowiadana historia. Poprowadzenie fabuły w taki sposób, aby zaintrygować widza wymaga złożenia mu pewnej obietnicy i rzeczywiście – finalne starcie diabła z duchownymi jest satysfakcjonujące i, co powinien robić każdy dobry horror, mrozi krew w żyłach.

Na Octopusie tyle się działo, że nie ten opis mógłby nie mieć końca, dlatego zapraszam do drugiej części mojej relacji z festiwalu, w której m.in. zdradzam, czym jest „seans ukryty”.

Kajetan Szmul