Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Czujesz bluesa? [RELACJA]

Tytułowe pytanie nie jest bezzasadne, ponieważ 33. Toruń Blues Meeting był jak obecna pogoda, czy koszula drwala – w kratkę. Nie przeszkodziło to jednak bluesmanom i bluesmankom w dobrej zabawie. Artyści, których warto wyróżnić w tym roku to Jamiah Rogers, Joanna Dudkowska Band z Chuckiem Frazierem i GravelRoad.

Meeting otworzył zespół Double Crafter, występem na małej scenie. Jeśli istnieje coś takiego jak „polski blues”, to ten zespół jest jego dumnym przykładem. Miejscami można było się zapomnieć i pomyśleć, że oto rozpoczyna się festiwal szant. W taki błąd wprowadzały nie tylko utwory grane przez muzyków, ale i gwar unoszący się z baru. Obfite brawa i bis są jednak niezaprzeczalnym dowodem, że występ się podobał.

Duża scena

Acoustic Fly

Grupa Acoustic Fly pozostała konsekwentna względem swojej nazwy i zagrała całkiem przyjemny dla ucha zestaw akustycznych, bluesowych numerów. Autorskie kompozycje grupy przeplatane były z takimi klasykami jak I’m going back to Memphis, Bobby Mcgee czy Mercedes Benz. Jeśli zespołowi należą się brawa to na pewno za niezepsucie wcześniej wymienionych utworów i próbę lekkiego ich przearanżowania. Kompozycje Janis Joplin okraszone zostały nieco bardziej rozbudowanymi solami harmonijki, nutą melancholii i polskim tekstem. Niestety w ogólnym rozrachunku był to raczej mało zapadający w pamięć występ.

Why Ducky?

Ten koncert z pewnością należy do jednego z najbardziej udanych. Na scenie widać było zaangażowanie i energię. Już sam skład zespołu, który zawierał w sobie sekcję dętą, zwiastował powiew świeżości i przełamanie dotychczasowych, raczej nienachalnie dobrych występów. Oczekiwania zostały spełnione. Usłyszeliśmy blues nowojorski miejscami pukający do garderoby swingu. Warto wspomnieć, że był to już czwarty występ tej grupy na tym festiwalu, co słychać było w bardzo entuzjastycznym powitaniu przez publiczność.

Zobacz też: 32. Toruń Blues Meeting

John Porter

Mieszane uczucia to chyba najadekwatniejszy opis tego co zaprezentował, co by nie było, renomowany muzyk. Był to chyba najmniej bluesowy występ na całym festiwalu, na dodatek z dość przeciętnym wykonaniem. Artysta zabrał nas w rejony folku, a nawet typowego, trzyakordowego popu. Spora część widowni zdawała się jednak tym zupełnie nie przejmować i mogę stwierdzić, że generalny odbiór i przebieg występu był raczej pozytywny. Właśnie przez ten koncert naszła mnie refleksja, że ten festiwal, jest przede wszystkim okazją do spotkania lubiących się ludzi, tradycją i to jest jego najmocniejszą stroną. Wracając do Portera, mimo wcześniej przytoczonych mankamentów wykazał się on zaangażowaniem na scenie, komunikacją z publicznością i zagrał kilka swoich bardziej rozpoznawalnych numerów, do których mogła ona wspólnie z nim śpiewać.

Jamiah Rogers

Przed pójściem na Toruń Blues Meeting obejrzałem październikowy występ Rogersa w Chicago i nie ukrywam, że był to artysta, na którego czekałem najbardziej. Nie zawiodłem się. Rogers pokazał, co to znaczy bawić się bluesem i jakby nie patrzeć, mieć go we krwi. W swoim repertuarze przygotował covery: Superstition Steviego Wondera, Come Together The Beatles oraz I Miss You Stonesów.

Zawsze zastanawiam się nad sensem, stojącym za robieniem coverów, które w zasadzie niczym nie różnią się od oryginału. Amerykański muzyk chyba podziela moją opinię, ponieważ zagrane przez niego wersje wspomnianych przebojów znacząco odbiegały od ich pierwotnych kształtów.

Superstition nabrało klimatu psychodelicznej bossanovy, hit The Beatles mocnego heavy rockowego pazura z nutką szaleństwa a I Miss You okazało się być około 11-minutową, funkową studnią bez dna. Jamiah wytworzył dobry kontakt z widownią, zachęcał do śpiewania, na chwilę nawet oddał mikrofon widzom. Nie stronił przed pozami gitarowych wirtuozów, od popisów tego jak rozciągnięte są jego plecy, poprzez wskakiwanie na głośniki, aż po granie za głową i językiem. Hendrixowskie inspiracje były aż nadto widoczne tak w zachowaniu, jak i stylu gry.

Dzień drugi

Bydgoscy Bluesmani, jak sami zaznaczyli, przyjechali do Torunia w pokoju. Taka też była muzyka, jaką zagrali. Trochę klasyków, takich jak I Was Born in Chicago, mała rock’n rollowa niespodzianka z repertuaru Chucka Berry’ego oraz Nature’s Disappearing Johna Mayalla. Występ o dwa utwory za długi, ale niewątpliwie klasycznie bluesowy, co przypadło do gustu publiczności. Zespół po swoim koncercie zaprosił na dalszą część festiwalu na dużą scenę, a jego członkowie udali się w stronę baru, przy którym to chętnie rozmawiali ze słuchaczami.

Alex Dolgov

Gość z Ukrainy był jednym z najszerzej uśmiechniętych wykonawców. Podobnie jak John Porter, na scenie był tylko on i jego gitara. Dolgov zagrał zdecydowanie bardziej w klimacie festiwalu i do trzeciego utworu był to naprawdę energiczny i nastrojowy występ. Z czasem widownia nieco się rozproszyła, co na szczęście nie zniechęciło Alexa. Pod koniec występu, miał znów praktycznie pełną salę, a ostatnia, własna kompozycja została nagrodzona solidnymi brawami. Myślę, że muzyk zdecydowanie lepiej wypada przy akompaniamencie swojego zespołu i gitary elektrycznej w ręce, zamiast akustyka.

Tortilla + One

Tej grupy nie trzeba nikomu przedstawiać. Tortilla gra na festiwalu od jego samego początku. Nic z resztą dziwnego, gitarzystą zespołu jest Maurycy Męczekalski, obecny dyrektor klubu Od Nowa oraz pomysłodawca Toruń Blues Meeting. Najjaśniejszym punktem występu toruńskiego zespołu były wokalne popisy wokalistki – Poli. Pomimo przeziębienia spisała się naprawdę dobrze, była ekspresywna w swoim wykonaniu i nie bała się nieco zaszaleć. Reszta zespołu spisała się nienagannie, solówki były płynnie przekazywane pomiędzy gitarą i harmonijką, a organy Hammonda stworzyły charakterystyczną, harmoniczną podstawę. Usłyszeliśmy między innymi: My Babe Williego Dixona, Let The Good Times Roll Louisa Jordana czy Every Day I Have The Blues Aarona „Pinetopa” Sparksa. Miała miejsce premiera nowego utworu zespołu oraz wspomnienie zeszłorocznej nowości pod tytułem Velwetowy Romans.

Joanna Dudkowska Band feat. Chuck Frazier

Gdyby na Toruń Blues Meeting przyznawano nagrody dla występujących, to laur od publiczności powędrowałby w ręce polsko-amerykańskiego zespołu. Są ku temu solidne powody. Już pierwszym numerem muzycy zaskoczyli wszystkich zebranych, bo oto nagle po funkowym intrze Chuck zaczął śpiewać Bad Michaela Jacksona. Ku mojemu zdziwieniu spotkało się to z wrzawą wśród widowni. Następnie rozległa chwytliwa linia basu, zwiastująca autorską kompozycję zespołu – What Did You Dream Tonight. Utwór ten bardzo zyskał w wersji na żywo, można powiedzieć, że to typowa koncertówka, tak jak w przypadku Hammer To Fall grupy Queen.

Po pierwszych dwóch piosenkach widać było, że zarówno publiczność, jak i muzycy bawią się fantastycznie. Dudkowska i Chuck tworzyli hipnotyzujące duo, tak pod względem muzycznym jak i wizualnym. Band kolejno zagrał klasyki I Shot The SheriffMojo Hand, oba w nieco bardziej konserwatywnych odsłonach, co było perfekcyjnym dysonansem dla wcześniejszych numerów. Później było już tylko bardziej zaskakująco, ponieważ Uptown Funk Bruno Marsa i Purple Rain Prince’a nie spodziewał się chyba nikt. Przyznam, że po usłyszeniu pierwszych wersów utworu króla popu (nie denerwujcie się fani Jacksona, spokojnie) lekko zadrżało mi serce z obawy, ale cover wyszedł na szczęście ze smakiem i klasą.

Za każdym razem kiedy zespół kończył grać, rozbrzmiewały gromkie brawa i okrzyki. Całym sercem dołączam się do nich. Zaprezentowany materiał był świeży, dostarczony na odpowiednim poziomie technicznym. Pokazał, jak daleko sięgają bluesowe macki. Nie da się mówić o współczesnej muzyce rozrywkowej, bez świadomości, że wywodzi się ona właśnie z bluesa.

GravelRoad

Jeden z niewielu występów, o który od początku można było być spokojnym. Muzycy ostatnio powrócili z po dłuższej przerwie z albumem Duty To Warn i pokazali na nim, że są w formie. Od początku postawili na interakcję z widownią, starali się mówić po polsku i zagrali kawał porządnego heavy blues rocka. Dzięki trzem gitarom kompozycje miały solidną teksturę. Efekt fuzz dodawał ciężaru i lekkiego zabarwienia latami 70.

Wspomnieć należy, że lekko podchmielona już publiczność bardzo entuzjastycznie reagowała na kolejne solówki lidera Stefana Zilioux’a, który pod koniec występu przyznał, że to jeden z najlepszych koncertów, jakie zagrała grupa. Poza materiałem z najnowszego albumu goście zza oceanu zagrali utwory z The Bloody Scalp of Burt MerlinShot The Devil.

Do zobaczenia za rok

Festiwal w kratkę, ale kratkę miejscami kolorową i zaskakującą. Na pewno nikt kto się pojawił na meetingu, nie żałował tego, zwłaszcza że czuć było, iż to właśnie samo spotkanie z przyjaciółmi i znajomymi sprzed lat jak główną wartością tego wydarzenia. I dobrze. Publiczność okazał się wcale nie tak konserwatywna w swoich muzycznych poglądach, jak można by z pozoru przypuszczać i wiele osób wspominało, że chętnie spotkałoby na festiwalu więcej młodych ludzi. Wnioskiem z tegorocznego Toruń Blues Meeting jest na pewno to, że ludzie są spragnieni nowości i nie można się bać eksperymentów z formą i składem festiwalu. Byłoby to też atrakcyjne dla potencjalnych nowych uczestników tego wydarzenia.

« z 2 »

[Fot.: Małgorzata Chabowska]