Kolejny rok, kolejny Disney. Korporacja wielkiej myszy rok w rok wypuszcza nowe animacje, a „Życzenie” miało być wyjątkowym upamiętnieniem stulecia powstania pierwszego filmu Walta Disneya. Oczekiwania były wysokie, ale chyba niekoniecznie zostały w pełni spełnione.
To właśnie Rosas
Tym razem akcję umieszczono w fikcyjnym, śródziemnomorskim królestwie Rosas, założonym przez wspaniałomyślnego króla Magnifico (Chris Pine). Jego niezwykła dobroć opiera się na posiadanej przez niego umiejętności spełniania życzeń. Mieszkańcy królestwa oddają mu swoje najskrytsze marzenia, a on raz w miesiącu obiecuje spełnić jedno z nich. Szkopuł w tym, że „oddając” życzenie, zapomina się o nim, a król nazywa to „pozbyciem się zmartwień”. Nasza protagonistka, Asha (Ariana DeBose), stara się zostać asystentką króla. Dowiaduje się, że większość życzeń nigdy nie ma szansy się spełnić, w tym życzenie jej dziadka, które jest rzekomo zbyt niebezpieczne i mogłoby pozbawić Magnifico władzy. W ten sposób do Ashy dociera prawdziwa twarz króla i stara się zawiązać pewnego rodzaju rewolucję, aby życzenia podwładnych zostały im oddane i mogli spełniać je na swój sposób.
Kto, jak nie ja?
Najwięcej czasu ekranowego poświęcono oczywiście Ashy i Magnifico. Asha jest trochę typową „księżniczką Disneya”. Łatwo się denerwuje, ale jest pełna miłości i szacunku do swojej rodziny oraz przyjaciół. Ma niezwykłą determinację, aby pomóc swoim rodakom odzyskać utracone marzenia. Jednocześnie niczym się nie wyróżnia — brak jej trochę „ikry”, którą miały inne bohaterki Disneya. Charakter jest zaprojektowany od linijki i nie zapada w pamięć. Jej przeciwnik ma trochę więcej osobowości. Magnifico kieruje się żądzą władzy, którą chce utrzymać za wszelką cenę i tak naprawdę nie obchodzą go życzenia poddanych. Jest zadufanym w sobie narcyzem i działa dobrze jako złoczyńca, których w ostatnich animowanych projektach Disneya trochę brakowało.
Zobacz też: Nowe szaty pielgrzyma — Scott Pilgrim zaskakuje [RECENZJA]
W całym tym zamieszaniu bierze udział oczywiście więcej postaci niż sama Asha oraz Magnifico, ale niestety nikt nie zapada tu w pamięć. Protagonistka jest niezwykle zżyta ze swoją mamą oraz dziadkiem, ale pojawiają się tu tylko na kilka scen i mają bardzo mało do roboty w samej akcji. Więcej uwagi poświęcono grupie przyjaciół bohaterki, z którymi spędzamy właściwie całą drugą połowę seansu. Jest tu dość duży przekrój archetypów – najlepsza przyjaciółka, nieśmiała introwertyczka, nieufny gbur czy miły śpioszek. Problem w tym, że nie są to postacie z krwi i kości – po seansie dosłownie nie pamiętam imienia żadnej z nich. Jak wspomniałem wyżej – to archetypy, nic więcej. Później do grupy bohaterów dołącza również sama królowa, która również nie reprezentuje sobą nic ponad przeciętną.
Gdzie wasza wdzięczność?
Głównym morałem opowieści jest branie sprawy w swoje ręce, by stać się panem własnego losu. W pewien sposób fabuła krytykuje ślepe podążanie za władzą i zachęca do własnoręcznego spełniania marzeń, co jest dobrym morałem kierowanym do dzieci, jednak brakuje mu głębi. Generalnie film ma bardzo mało szczegółów, jeśli chodzi o rozwój samej fabuły i postaci. Na początku bardzo gna naprzód, żeby jak najszybciej przejść przez wydarzenia dążące do zawiązania rebelii przez Ashę. Scenariusz nie dba o to, żeby widz poczuł więź z bohaterami, albo żeby wsiąknął w klimat królestwa.
Te ważne elementy są zastąpione scenkami humorystycznymi. Głównym źródłem komedii jest gadający koziołek Valentino. Nie gra on w historii żadnej roli poza rzucaniem tu i ówdzie żartów, które pod koniec zaczynają niestety męczyć. Uwzględniono tu również wiele nawiązań do innych filmów Disneya, które też miejscami wydają się bardzo na wyrost, zwłaszcza gdy nazwa jednej z animacji pada tu aż trzy razy. Generalnie fabuła nie zapada w pamięć i wady scenariusza zakrywane są gagami i odniesieniami do innych, nierzadko lepszych produkcji.
Czytaj też: Wyrywanie kręgosłupów, planszówki i pizza – relacja z Lan Party V5!
To, co w sercu masz
Na szczęście, są tu też elementy, które z chęcią pochwalę. Mianowicie oprawę audiowizualną. Życzenie to musical i piosenki, w moim odczuciu, są najlepsze od Vaiany. Ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Benjamina Rice i Julię Michaels różni się od projektów Lina-Manuela Mirandy i ma swój wyraźny charakter. Główny utwór, Życzenie jest jednocześnie spokojny i pompatyczny, a piosenka Magnifico, Gdzie wasza wdzięczność?, jest niczym skoczny kawałek popowy. Moje serce skradł w szczególności utwór Kto, jak nie ja?, który w oderwaniu od filmu brzmi jak emocjonalna ballada miłosna. Średnio przypadły mi polskie wersje utworów, śpiewane przez Natalię Bajak i Jacka Kotlarskiego, ale Ariana DeBose i Chris Pine brzmią fantastycznie w wersji oryginalnej.
Chwalić będę też wygląd filmu. Disney po raz pierwszy od Kurczaka Małego postawił na inny styl animacji. Wciąż mamy do czynienia z animacją trójwymiarową, aczkolwiek cały film posiada rysunkowy filtr, a tła są klasycznymi rysunkami. Robi to naprawdę dobre wrażenie i film wygląda trochę jak wyjęty książki czy komiksu. Jednocześnie efekt nie jest tak mocny, jak w ostatnich filmach Sony czy Dreamworks, dzięki czemu Życzenie posiada własną tożsamość wizualną i nie jest zwykłą kalką z konkurencji. Chciałbym zobaczyć więcej filmów w tym stylu animacji.
W co on gra
Gdybym miał podsumować Życzenie jednym słowem, nazwałbym go produktem. Wydaje się być dziełem wykonanym bez polotu, które miało być „po prostu” kolejnym musicalowym Disneyem. Poza unikalnym stylem wizualnym nie robi nic oryginalnego, nie daje widzom nawet ciekawych postaci, które miałyby potencjał stać się kultowe. Z całego filmu najbardziej podobały mi się utwory muzyczne i z chęcią obejrzę go raz jeszcze w oryginale, ale to za mało, aby uznać go za sukces. Parafrazując piosenkę z filmu — nie wiem, w co Disney gra, ale roku 2023 niestety nie kończy z przytupem.