Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Symfonia zniszczenia – Mystic Festival 2024 [RELACJA]

Trzeci raz Gdańsk za sprawą Mystic Festival stał się metalową stolicą kraju. Gwiazdy duże zachwycały wizualiami, gwiazdy mniejsze brzmieniem, a reprezentanci metalowego podziemia autentycznością. To, co mogliśmy i byliśmy w stanie zobaczyć, przedstawiliśmy w poniższej relacji.

Mystic Festival upłynął niebywale szybko. W szczególności za sprawą ogromnej częstotliwości koncertów, przy których aż ciężko było złapać oddech. Tym bardziej, gdy jesteś fotografem i chcesz uwiecznić jak najwięcej osobliwych zespołów, prezentujących się na festiwalu. Lecz mimo tego odwiecznego pędu udało mi się docenić i kontemplować nad kilkoma występami na mysticowych scenach. 

Swoją relację przedstawię nietypowo, bo w kategoriach emocji, które towarzyszyły mi podczas oglądania danego spektaklu. Natomiast po więcej komentarza autorstwa Kacpra udajcie się do relacji wideo, która znajduje się na końcu artykułu.

Zaskoczenie

Niebywałym zaskoczeniem stał się dla mnie zespół Massive Wagons. Początkowo brytyjska formacja nie była na mojej liście must-see, lecz festiwalowe drogi mimo to doprowadziły mnie pod barierki sceny. Zdecydowanie było warto. Choć mój gust oscyluje raczej w klimatach folkowych, stonerowych, czy lubi się w klasycznej odmianie rock’n’rolla, tak dzikość zespołu wręcz wyrwała mnie z mojej cielesnej powłoki. Podrywy, skoki, niesamowita ekspresja, a nawet nonszalanckie wulgaryzmy – to było wszystko, czego wtedy potrzebowałam. 

Massive Wagons [Fot.: Małgorzata Chabowska]

Zawód

Zawód odczułam w stosunku do prezentacji scenicznej Lord of the Lost. Mając w pamięci obraz hamburskiej formacji z zeszłorocznej edycji Eurowizji, spodziewałam się większego splendoru w warstwie wizualnej i charakteryzatorskiej. Oczywiście zespół wprowadził ekscentryczne, awangardowe elementy w kostiumach i wizażu, natomiast w moim odczuciu prezentowały się one zbyt ciężko w odniesieniu do gatunku, w którym oscyluje Lord of the Lost.

Ostatecznie było bardziej blood niż glitter i nie zaznałam pewnej stabilności w ich kreacji. Warstwa wizualna była gotycka, mroczna, a muzyczna dość delikatna i mainstreamowa. Groteskowo, lecz niespójnie. Być może gdyby projekt zagrał w godzinach wieczornych, gdzie ważną rolę odebrałyby barwne reflektory, występ nabrałby większego, glam rockowego charakteru. 

 

Podziw

Podziw poczułam względem zespołu WIJ, który śledzę od debiutanckiego albumu Dziwidło. Formacja wszak nowa, a zebrała tłum odbiorców – większy, niż niejeden zagraniczny zespół. Kapela zaprezentowała się z klasą, a wokalistka niezmiennie uwiodła wiele mrocznych serc. 

Choć jestem wielbicielką Wija zapuszczającego macki w ciemnych, małych klubach, gdzie mocniej wibrują doły gitary barytonowej, tak na otwartej scenie festiwalu również zasiali odpowiednią trwogę. Ten występ utwierdził mnie w przekonaniu, że zespół rozstawi odnóża jeszcze na wielu dużych scenach. 

Czytaj także: Galaktyka uformowana z wierzeń. WIJ – „Przestwór” [RECENZJA]

Nostalgia

W dozę nostalgii wprawił mnie zespół Bring Me The Horizon. Projekt, który dawniej pulsował w mocnym metal/deathcorze, nie omieszkał wprowadzić do repertuaru właśnie tych wczesnych utworów. Usłyszeliśmy między innymi Can You Feel My Heart, Empire (Let Them Sing) z albumu Sempiternal, czy Doomed oraz Throne z płyty That’s The Spirit. Było to dla mnie sentymentalne doświadczenie, gdyż wspomniane pozycje były jednymi z pierwszych ekstremalnych melodii, które poznałam. 

W późniejszych latach zespół oddalił się od czystego metalu i zaczął obracać się w nu-metalu, pop punku, dodając soczyste elementy muzyki elektronicznej. Natomiast pomimo tego przeobrażenia gatunkowego, BMTH nadal wzbudza we mnie sympatię. Inscenizacja stworzona do najnowszych utworów była na wysokim poziomie technicznym i realizatorskim. Dodane elementy sztucznej inteligencji, która reagowała na zachowanie widowni, czy wykreowane trójwymiarowe postacie na telebimie, przypominały mi jedne z pionierskich rave’ów techno (co w tym przypadku nie jest żadnym zarzutem). 

Bring Me The Horizon [Fot.: Małgorzata Chabowska]

Oszołomienie

W oszołomieniu nazwałam wszystkie emocje, które są mocniej nacechowane niż samo zdziwienie. W tej kategorii znajduje się też więcej niż jeden zespół. 

Silnymi emocjami, po których ciężko było mi powrócić do rzeczywistości, obdarował mnie zespół Leprous. Uwiódł mnie zwłaszcza ekscentryczny, przeszywający głos wokalisty, zmieniający barwę z głębokiego basu do wysokich oktaw. Zachwycająca była także harmonia w każdej części instrumentalnej, co jest nie lada wyczynem przy sześcioosobowym składzie.

Ekstremalnych doznań doświadczyłam także za sprawą greckiej formacji Villagers of Ioannina City. Zespół orbitujący wokół stoner rocka, folku, lecz szczególnie dookoła zmysłów. Poprzez dźwięki wydobywających się z antycznych dud i klarnetu, artyści wręcz hipnotyzowali widownię.

Odurzył mnie również holenderski zespół DOOL, który operując muzyką psychodeliczną, wprowadził mnie w niesamowity trans. 

Mówi się, że tak silne emocje powodują w człowieku traumę, lecz jest to mentalna blizna, na którą się godzę. 

Leprous [Fot.: Małgorzata Chabowska]

Wzruszenie

Moim osobistym zwieńczeniem festiwalu stała się Chelsea Wolfe. Majestatyczna wiedźma, którą pragnęłam zobaczyć od momentu zapowiedzi jej występu na scenie Mystic Festival. Jednakże wzruszenie nie dotyczyło wyłącznie pojawienia się wyczekiwanej artystki. W tym przypadku poruszył mnie deszcz. Zwyczajne krople wody, które co prawda utrudniły mi fotograficzną pracę, a stały się elementem większej narracji. Dzięki niemu spektakl nabrał onirycznych barw. Niósł ze sobą delikatność, ezoteryczność, a momentami wprawiał w rozżalenie i nostalgię. 

Jestem przekonana, że Chelsea Wolfe przywołała wtedy burzę i bardzo dobrze, że to zrobiła.

Chelsea Wolfe [Fot.: Małgorzata Chabowska]

Mystic Festival to miejsce, które potrafi oczarować, otworzyć na nowe muzyczne doznania, czy zachwycić warstwą wizualną. Wszystko to na przeogromną skalę. Festiwal rozwija się prężnie i w każdej odsłonie dostarcza niezapomnianych wrażeń. Personalnie doświadczyłam podczas wydarzenia spektrum najróżniejszych emocji, dzięki którym nie doskwierało tak zmęczenie i otaczający dynamizm. Zbieram już energię na następną symfonię zniszczenia, a was zachęcam do uczestniczenia w przyszłorocznym festiwalowym chaosie. Ciekawe, jakie wy przeżycia z niego wyniesiecie.

« z 2 »

Materiał współtworzyli Małgorzata Chabowska i Kacper Chojnowski.