Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Poczucie nieobowiązku. Red Smoke Festival 2024 [RELACJA]

Budzi cię poranne słońce, które drastycznie ogrzewa twój namiot. Zakładasz na siebie cokolwiek, zabierasz rzeczy do kąpieli i idziesz do sąsiedniego aquaparku. W basenach spędzasz godzinę, a następnie wracając na pole namiotowe, zatrzymujesz się przy małej scenie, na której przyjemnie gra obiecujący rockowy zespół. – Co dziś gra na dużej? – pytasz sam siebie, odłączając telefon z kontaktu w Świątyni Doomania. Zerkasz na nazwy i wybierasz te, przy których chciałbyś pobujać się w sąsiednim amfiteatrze. Wracasz do namiotu i zdajesz sobie sprawę, że nie musisz absolutnie nic. Kolejny dzień Red Smoke Festival 2024 rozpoczęty.

Na trzy lipcowe dni Pleszew zamienia się w stonerową stolicę Polski. Niepozorne miasto ze średnimi drogami dojazdowymi (ale już wyremontowanymi, nie to, co w zeszłym roku!) w ten jeden weekend przyjmuje około tysiąc fanów, którzy uważają, że bez Black Sabbath nie byłoby muzyki. My na miejsce docieramy dzień przed rozpoczęciem koncertów. Jesteśmy już tu drugi raz, więc wiemy, czego możemy się spodziewać – wystroju stylizowanego na rdzennoamerykański, ludzi grających na przywiezionych ze sobą instrumentach i pola namiotowego, które jest integralną częścią Red Smoke Festival. Ku naszemu zaskoczeniu wita nas before party, które od początku wprowadza wszechobecnie panującą atmosferę luzu.

Zobacz też: 3 dni doomania – Red Smoke Festival 2023 [RELACJA]

W piątek, w świetle dnia, mogliśmy szczegółowo przyjrzeć się poszczególnym elementom festiwalu. Świątynia Doomania, czyli tipi, będące miejscem wyciszenia i ładowania baterii, wyglądała w tym roku niezwykle diabelsko.

   

Corocznym punktem festiwalu jest Handcraft Market. Ręcznie tworzone przedmioty zlokalizowane w namiocie współtworzą całościowy, magiczny klimat imprezy. W środku jest onirycznie, bajecznie i zagadkowo…

Kuba Sokólski [Fot.: Małgorzata Chabowska]

Skuteczność opaski do spania stanowczo potwierdzamy. Żeby dobudzić Gosię, która stała się dumną posiadaczką jednego egzemplarza, potrzebna była niezwykle mocna kawa. Kupić można ją było każdego ranka w budce przy głównym placu. Sprzedawcy niezwykle mili, a na dodatek w koszulkach wspaniałych zespołów (Eternal Champion najpotężniejszy!).

Koncerty

Sporo osób do Pleszewa jeździ, nie poznając wcześniej składu wykonawców. W ten sposób można przyjemnie się zaskoczyć, poznając zespół, którego nazwę po koncercie trzeba zapisać, bo inaczej się zapomni. W piątek takie zaskoczenia (dla mnie) były dwa. Pierwszy z nich to rodzimy Atom Juice, który przyjemnie płynął, tworząc psychodeliczne dźwięki. Ciężko i doomowo zrobiło się za sprawą szwedzkiego Domkraft, a soczyste brzmienie powodowało przyjemne drżenie w brzuchu.

Atom Juce [Fot.: Małgorzata Chabowska]

Jak już ustaliliśmy na początku, Red Smoke to festiwal, na którym nic nie trzeba. Moim osobistym obowiązkiem było jednakże pojawienie się koncercie Kissa. Pochodzą z Finlandii i grają rock 'n’ rolla, a jak wiadomo, Skandynawia tym gatunkiem stoi. W ich przypadku widać wiele elementów glamowych, a brokat (zarówno ten muzyczny, jak i wizerunkowy) sypie się gęsto. Pomimo późnej pory koncert był piorunujący. Dosłownie, bo niedaleko Pleszewa przechodziła bardzo silna burza, której na szczęście doświadczyliśmy jedynie w niewielkim stopniu. Krótkie momenty, gdy niebo było rozświetlone przez błyskawice, dodawały jeszcze więcej uroku tym szalonym i kochającym zabawę Finom. Jeśli ktoś przed tym koncertem miał w głowie choć jedno małe zmartwienie, po nim z pewnością zapomniał o wszystkim, co złe. Kiedy ktoś wam powie, że rock umarł i wszystko, co najlepsze już powstało, to pokażcie mu zespół Kissa.

Kissa [Fot.: Małgorzata Chabowska]

Miło jest śledzić wykonawcę od początków swojej działalności i widzieć jego rozwój. Narbo Dacal, który otwierał drugi dzień festiwalu na dużej scenie, w swoich koncertowych początkach zdawał się jeszcze niepewny swego. Z czasem krakowskie trio zdobywało coraz więcej samoświadomości i dzięki temu ich koncerty stały się bardziej zróżnicowane, choćby pod względem emocji. Podczas występu był czas na śmiech, gdy słuchaliśmy o zatrzaśnięciu się w toalecie przez wokalistkę i basistkę Elizę na chwilę przed wyjściem na scenę, czy na zadumę, dzięki przepełnionym smutkiem utworom. Do setlisty powrócił także cover Bathory Call from the Grave, który znalazł się obok utworów z debiutanckiej EP-ki oraz z płyty Elysium Now.

   

Zobacz też: „Oryginalność powinna wychodzić z serca, nie z kalkulacji”. Rozmowa z zespołem Narbo Dacal.

Koncertem zdecydowanie godnym headlinera był występ Austriaków z Mother’s Cake. Brzmieli, jakby Led Zeppelin zaczęli grać swoją muzykę od tyłu, a swoją płytę nagrali płytę w latach 90. po tym, jak Jimmy Page zafascynował się Rage Against The Machine. Było bardzo dużo funka, jednak ciężko było do niego tańczyć przez nietypowe rytmy. Czy publiczności przeszkadzało to w radosnych pląsach? Absolutnie nie.

Mother’s Cake [Fot.: Małgorzata Chabowska]

Poza sceną główną, na polu namiotowym dwa razy dziennie uruchamiana jest druga, znacznie mniejsza. Koncerty poranne (to znaczy rozpoczynające się o godzinie 12:00) rozpoczął klasycznie Red Scalp, czyli organizatorzy Red Smoke. Tradycją jest, iż kto na owym koncercie nie pojawi się, jego namiot następnej nocy zostanie osikany. Tym samym, śmiertelnie poważnie traktując powyższą niepisaną zasadę, stawiliśmy się pod sceną. Namioty przemokły nam i tak dzień wcześniej, od ulewy, więc nie chcieliśmy ryzykować.

Red Scalp [Fot.: Małgorzata Chabowska]

Ważnym elementem całej imprezy są koncerty, przy których do końca nie wiadomo… kto wystąpi. Jakże miłym zaskoczeniem było pojawienie się stołecznego The Stubs, którzy swoim garażowym rock 'n’ rollem rozbujali praktycznie wszystkich w sobotnią noc. Oglądanie tych wariatów to zawsze mnóstwo radochy, a kolejna okazja nadarzy się podczas toruńskiego festwialu NADA.

Niedzielę na małej scenie rozpoczęli High Sanity. Po tym, jak umilili festiwalowiczom wstawanie i zeszli ze sceny, muzycy podzielili się swoimi odczuciami i tym, czym jest dla nich Red Smoke.

   

Warto jeszcze wspomnieć o koncertach, które odbywały się na dużej scenie w niedzielę. Był to dzień, który był istnym spełnieniem marzeń dla osób lubujących się w dźwiękach instrumentalnych. Trzy zespoły nie posiadały wokalistów (Causa Sui, Kanaan, Acid Rooster), a jeden wykorzystywał je sporadycznie (Upupayāma). Choć były to zespoły różne, ulokowanie ich jednego dnia sprawiło, że się trochę nudziłem. Nie moja stylistyka.

Była jednak grupa, która okazała się fantastycznym odkryciem. Mowa o occultowym duecie Earth Tongue, który pochodzi z Nowej Zelandii. Jedna gitara, jedna perkusja i dwa wokale – elementy te wzajemnie świetnie się uzupełniały, tworząc logiczną, diabelską całość. Brak gitary basowej i damski głos mógłby przywodzić na myśl Wija, ale zamiast atakować dźwięki, Earth Tongue pozwalał im swobodnie płynąć. Zdecydowanie warto się z ich muzyką bliżej zapoznać.

Earth Tongue [Fot.: Małgorzata Chabowska]

To jak to na tym Red Smoke’u?

Festiwale mają to do siebie, że wracając z nich, odczuwa się zmęczenie. Po Red Smoke’u 2024 także wróciliśmy zmęczeni (kilka dni spania pod namiotem nawet w młodziutkich jak nasze organizmach robi swoje), ale w pozytywny sposób. Trochę tak, jakby po wakacjach, na które jechało się bez planu, wrócić z doświadczeniami, których nie sposób było przewidzieć.

« z 2 »

Materiał współtworzyli Kacper Chojnowski i Małgorzata Chabowska.