Radio Sfera UMK

Gramy swoje, po studencku!

Dawne legendy i emocjonalny trans – Summer Dying Loud 2024 [RELACJA CZ. 3]

Po przeciętnym piątku przyszła kolej na ostatni dzień festiwalu Summer Dying Loud 2024. W składzie znalazło się miejsce na dużo różnorodności, gdzie każdy mógł wybrać, to co mu pasuje. W tej relacji znajdziecie głównie opisy koncertów, odsłaniających ciemną stronę ludzkiej duszy.

SDL ma to do siebie, że daje możliwość zaprezentowania się na dużej scenie zespołom, które dopiero rozpoczynają granie. Co prawda dostają sloty we wczesnych godzinach, ale nawet mimo niezbyt wysokiej frekwencji jest to szansa na pokazanie się publiczności i zrobienie dobrego wrażenia. Tak właśnie stało się z zespołem Mary. Siarczysty punk rock wymieszany z black metalem zebrał pod sceną przyzwoitą grupę festiwalowiczów. Sam zespół zaimponował dużym zaangażowaniem, godnym podziemnych wyjadaczy. Poza utworami z zeszłorocznej epki usłyszeliśmy także zapowiedź nadchodzącego albumu. Za sprawą Ballady o Jakubie Szeli tekstowa tematyka Mar rozszerzy się z fantastyki i przesądów na historię.

Zobacz też: „Znaleźć coś, co nam bliskie”. Wywiad z Eldrichtem z zespołu Mary

Sunnata [Fot.: Małgorzata Chabowska]

Zobacz też: „Istniejemy sami dla siebie”. Wywiad z Sunnatą

Z ogromnym entuzjazmem wyczekiwałem pełnoprawnego powrotu Blaze of Perdition. Po wydanym w 2020 roku albumie The Harrowing of Hearts aktywność lublinian znacząco przygasła, aż do wydania niedawno świetnego Upharsin. Zamieszczony w akapicie wyżej wywiad z Sunnatą przeprowadzałem bezpośrednio przed koncertem BoP, przez co znacząco się na niego spóźniłem. Jakimś cudem dostałem się jednak do zatłoczonej Krypty, by z tyłu wysłuchać nowego Przez rany oraz Ashes Remain, pochodzącego z najlepszej, moim zdaniem, polskiej blackmetalowej płyty Conscious Darkness. Blaze of Perdition potrzebowało kilku lat na to, by znowu obrać właściwy kurs i zdecydowanie na niego trafiło. Na żywo również słychać w tej grupie to emocjonalne rozedrganie, będące integralną częścią ich studyjnych nagrań. Nie mogę doczekać się, by wysłuchać tego zespołu w spokoju, w klubowych warunkach.

Blaze of Perdition [Fot.: Małgorzata Chabowska]

Dość zaskakujące dla mnie samego było to, by opuścić Kryptę przed zakończeniem koncertu polskich blackmetalowców, by skierować się na dużą scenę. Na niej prezentowali się Irlandczycy z Primordial. Był to niebywały spektakl jednego aktora – wokalisty Alana Averilla. Już przy otwierającym koncert As Rome Burns, widać było to, jak bardzo żyje każdym wyrażanym słowem czy każdym wykonywanym gestem. – Do you want to hear a story? – spytał kilkukrotnie przed jednym z utworów, a następnie, wywołującym ciarki głosem, opowiedział historię Williama Lyncha. O ile dwa dni wcześniej Mayhem oprowadzał po muzeum dotyczącym samego siebie, tak Primordial przypominał obłąkanego starca, spotkanego przy dawno porzuconym szlaku. Starzec ten gra black metal z elementami celtyckiego folku, ale nie ma to żadnego znaczenia. Liczą się przede wszystkim opowiadane przez niego zasłyszane historie, których słuchanie przyprawia o przerażenie.

Zobacz też: Metalowe muzeum i niebezpieczne świątynie – Summer Dying Loud 2024 [RELACJA CZ. 1]

Primordial [Fot.: Małgorzata Chabowska]

Najpiękniejszym momentem koncertu był ten, w którym Averillowi przestał działać bezprzewodowy mikrofon. Po chwili na scenę wbiegł mężczyzna z obsługi technicznej i błyskawicznie podłączył zastępczy mikrofon przewodowy, bez przerywania granego utworu. Alan najpierw wyraźnie mu podziękował, a następnie skierował uniesiony w górę kciuk w stronę publiczności, która zaczęła klaskać w środku utworu. Gdy wykonywana piosenka się skończyła, wokalista po krótkiej rozmowie z technicznym postanowił, że śpiewać będzie do zastępczego mikrofonu z kablem, mimo unormowania sytuacji z bezprzewodowym. Ta z pozoru zwykła sytuacja wkomponowała się w całościowe wrażenie, jakie pozostawił po mnie ten koncert. Z tego gestu biła niesamowita skromność i wdzięczność za to, że może stać na scenie i robić to, co kocha. Sam występ był niesamowitym doświadczeniem.

Początek koncertu Overkill był dźwiękowym koszmarem, porównywalnym z tym, co mogliśmy dwa dni temu usłyszeć w pierwszych utworach Anaal Nathrakh. Na szczęście tak  jak w tamtym przypadku, sytuację udało się opanować. To, co mogliśmy widzieć na scenie, wzbudzało ogromny i serdeczny uśmiech. Starzy thrashowi załoganci wkładali w swój występ całą swoją miłość do metalu, a tej niewątpliwie mają w sobie bardzo dużo. Wyrazy uznania należą się za dobór setlisty, który pokazał, że Amerykanie nie zamierzają bawić się w odcinanie kuponów od starych płyt, wymieszanych z utworami z najnowszej. Bobby „Blitz” Ellsworth na żywo brzmi równie… oryginalnie jak na nagraniach i mimo 65 lat (!!!), nie zamierza się w żadnym stopniu oszczędzać.

Zobacz też: Złe miejsca i tajemnicze rytuały – Summer Dying Loud 2024 [RELACJA CZ. 2]

Overkill [Fot.: Małgorzata Chabowska]

Nazwa Aluk Todolo pochodzi z języków Celebesu (Indonezja) i może być tłumaczona jako droga starożytnych wierzeń czy przodków. Nawiązuje do animistycznych, lokalnych kultów. Taki opis możemy znaleźć we wpisie na Wikipedii, poświęconym francuskiemu zespołowi. Oddaje on bardzo precyzyjnie to, co stało się w Krypcie, na koncercie, którego w ogóle nie planowałem zobaczyć. Był to dziki atak, a publiczność była wobec niego bezbronna. Nie miało zbytnio znaczenia, jakimi środkami trio osiągnęło stan pierwotnego transu, choć gra na pedalboardzie jak na gitarze, może nieco przybliżyć nieokiełznany charakter całości. Oświetlenie zredukowane do jednej zwisającej żarówki, która zmieniała natężenie światła, świetnie podkreśliło muzyczną atmosferę występu. Wszyscy, którzy przybyli na to wydarzenie, wyszli z niego odmienieni.

Zdawać by się mogło, że wszystko, co najwspanialsze, było za nami. Na najlepszy koncert festiwalu należało jednak poczekać do ostatniego. Powrót Obscure Sphinx po kilku latach jest bardzo dziwny. Nie jest zbytnio prezentowany w mediach, po prostu ogłoszono dwa festiwalowe koncerty, i na ten moment tyle. Po tym, czego doświadczyliśmy podczas aktu zamykającego Summer Dying Loud 2024, wszystko stało się jasne. Ten zespół nie potrzebuje żadnej promocji.

 

Po pierwsze, był to najlepiej nagłośniony koncert całej edycji. Było bardzo głośno, co przyczyniło się do tego, że odczuwało się, jakby stało się w centrum muzyki, a dźwięki atakowały nas zewsząd. Każdy instrument brzmiał przy tym fantastycznie. Po drugie, i co najważniejsze, na scenie była obecna Zofia „Wielebna” Fraś. Nie podejmę się próby opisania tego, jakie natężenie emocji powodował każdy jej gest i dźwięk. Tu po prostu należy zamilknąć i pójść na koncert Obscure Sphinx, żeby tego doświadczyć. Światło zgasło, do widzenia, koniec festiwalu, do zobaczenia za rok.

Galeria

« z 2 »

[Fot.: Małgorzata Chabowska]