Październik to miesiąc, w którym liście spadają z drzew już bez najmniejszych wątpliwości. W toruńskiej Od Nowie spadają za to ludzie ze schodów i czapki z głów, a to wszystko za sprawą 24. Jazz Od Nowa Festiwal.
Środa
Środę i tym samym cały festiwal rozpoczęło Andrzej Jagodziński Trio. Salę kinową klubu Od Nowa wypełniły dźwięki klasycznego jazzu na fortepian, kontrabas i perkusję. Utwory oparte były o kompozycje mistrzów muzyki klasycznej, w tym Jana Sebastiana Bacha i Fryderyka Chopina. Lider niejednokrotnie zatracał się w swoich partiach, które współgrały z pozostałymi instrumentami.
Po klasycznym i zupełnie niekontrowersyjnym otwarciu przyszła kolej na całkowitą zmianę nastroju. Za sprawą zespołu Błoto scenie pojawiły się syntezatory i samplery. Kwartet kilka dni przed toruńskim koncertem wydał nową płytę Grzybnia, z której usłyszeliśmy sporo utworów. Część z nich była odległa od tego, co można określić mianem klasycznego jazzu. Obok elementów transowych, typowo elektronicznych i wypełnionych psychodeliczną atmosferą, występowały fragmenty z instrumentami dętymi i fortepianem, które były bliższe bardziej ortodoksyjnej części publiczności. Błoto pokazało wszystkim, który mamy rok, przedstawiło się jako zespół postmodernistyczny w pełni znaczenia tego pojęcia i zeszło ze sceny, pozostawiając jednoznacznie pozytywne wrażenie. Wszystko popsuła jednak nieco niezręczna konferansjerka i nieudane żarty słowne lidera.
[K.Ch.]
Czwartek
Free jazz może być nietuzinkowym i angażującym doświadczeniem. Istnieje też jednak szansa, że będzie zwyczajnie męczący. Norwesko-polskie Øywind Mathisen Trio zadbało o to, żeby słuchacze doznali obu tych stanów. Najjaśniejszym punktem zorzy stworzonej przez muzyków był kontrabas, za który odpowiedzialny był Erlend Olderskog Albertsen. Dźwięki, które zaproponował, brzmiały świeżo i awangardowo. Norweski muzyk uwzględnił w swoim występie sporo swingowego feelingu, który spiął wszystko w spójną całość. Perkusja Patrycji Wybrańczyk przez większość występu kryła się we free jazzowej gęstwinie, ale jej występ należy ocenić jako co najmniej bardzo poprawny. Świetnie spisała się przy malowaniu pejzażu, który brzmiał jak świt na lodowej pustyni. Dźwięki przywodziły na myśl stary dom z bramką skrzypiącą na wietrze pośród bezludzia. Zdecydowanie najbardziej klimatyczny moment całego występu.
Grający na trąbce Øyvind Frøberg Mathisen wywołał mieszane uczucia. Perkusja i kontrabas mimo dużej autonomii świetnie się ze sobą dogadywały, natomiast trąbka brzmiała momentami zbyt forsownie. Najciekawszym elementem występu było jego kulturowe zabarwienie. Słychać było, że zaprezentowany przez nich materiał faktycznie gra im w duszy, a narracja o podróży do norwesko-polskich korzeni nie jest tylko sloganem. Miejscami bywało jednak nieco nudno i przewidywalnie (a przypominam, że mowa tu o free jazzie).
IQ w nazwie Jerzy Małek IQ Project to skrót od International Quintet. Zarówno dyrektor festiwalu jak i muzycy dosadnie to podkreślili. Jerzego Małka publiczność mogła już kojarzyć z zeszłorocznej edycji festiwalu. Zagrał wtedy w projekcie Leszka Kułakowskiego i zaprezentował się bardzo pozytywnie. Nie inaczej było w tym roku. Małek może się pochwalić nienaganną techniką, a jego kompozycje są melodyjne i niepozbawione szaleństwa. W zespole znalazł się jednak jeszcze jeden muzyk, którego występu byłem ciekawy chyba najbardziej – Andy Middleton. Jeśli chcecie wiedzieć jakie wrażenia zostawił po sobie Amerykanin w zeszłym roku, kliknijcie tutaj.
Ta edycja była dla Andy’ego swego rodzaju zadośćuczynieniem. Być może to zasługa współpracy z Małkiem, a może zeszły rok to zwyczajnie nie była najlepsza próbka jego umiejętności. Tak czy inaczej, Middleton swoje partie zagrał tak, że nie miałyby one szansy znaleźć się w żadnej windzie. Reszta kwintetu ani na moment nie pozostała w tyle, uwagę przykuwał energiczny Alan Jones, który grał boso na perkusji. Gdyby przez połowę koncertu nie był źle nagłośniony, to odbiór jego starań mógłby być jeszcze przyjemniejszy.
Danny Grissett oraz Doug Weiss grający kolejno na fortepianie i basie, wykonali moim zdaniem najlepszą robotę. Kiedy rozpoczynały się partie solowe, to właśnie na poczynania tej dwójki czekałem najbardziej. Byli spoiwem całego występu i zaznaczyli swoją obecność, zdawałoby się, bez żadnego wysiłku. Niewątpliwym minusem tego performansu była struktura utworów. Praktycznie każda kompozycja miała taki sam scenariusz: temat zagrany przez cały kwintet z wiodącą rolą trąbki i saksofonu, partie solowe każdego z muzyków, główny temat. Fakt, że byłem w stanie odróżnić od siebie poszczególne utwory, świadczy wyłącznie o tym, jak interesujące melodie zagrała międzynarodowa piątka.
Piątek
To, z jaką pewnością siebie weszli na scenę Orzechowski & Więcek było najlepszym zwiastunem jakości właśnie rozpoczynającego się występu. Duet zagrał swoje interpretacje ścieżki muzycznej z filmu Dracula, stworzonej przez Wojciecha Kilara. Panowie pokazali nam niepokojącą i psychodeliczną wersję hrabiego. Zdawało się jakby każdy dźwięk wydobywający się z fortepianu i saksofonu posiadał swoją reprezentację w naturze. Obaj muzycy sprawili, że zapomniałem, jak brzmi tradycyjne granie na tych instrumentach. Nie stracili jednak przy tym melodyjności. Orzechowski w pewnym momencie grał papierową wersją swoich nut, a w fortepianie miał chyba schowaną połowę skarbów Transylwanii. Gdybym miał wskazać idealne połączenie free jazzu i muzyki filmowej, byłby to ten występ. Chopin romansujący z Davidem Lynchem, słuchający razem przy świecach albumu Rainbow Revisited Thandi Ntulli i Carlosa Niño – tak brzmiał ten hipnotyzujący koncert.
Tak znakomicie rozpoczęty wieczór aż prosił się o adekwatne zamknięcie, którym okazał się Tomasz Chyła Quintet powiększony o Kebbiego Williamsa. Zdaje się, że tylko nieliczni mogli poczuć się rozczarowani drugim występem. Pierwsze dźwięki zabrzmiały dość folkowo i nieco sztampowo. Wrażenie to zostało jednak szybko rozwiane. Przekrój stylistyczny, który zaproponowali muzycy, był imponujący i sprawił, że nawet niemrawy początek nabrał zupełnie innego kontekstu. Rock progresywny, funk, folk, psychodelia. Tomasz Chyła umieścił w swoim skrzypcowym repertuarze nawet elementy muzyki klasycznej. Było to przy okazji kompozycji inspirowanej obrazem Zdzisława Beksińskiego AE78.
Za występ należą się brawa całemu składowi. Z rozmów zasłyszanych po koncercie we foyer Od Nowy wynika jednak, że toruńskiej publiczności najbardziej utkwił w pamięci gitarzysta, czyli Krzysztof Hadrych. Miejscami nie szczędził on póz z katalogu „jestem bogiem gitary”, ale myślę, że wybronił się swoją techniką i reakcjami na pomysły pozostałych członków kwintetu. Robert Fripp z pewnością nie jest obcy temu młodemu muzykowi. O inne porównanie, które samo ciśnie się na usta, zadbał Kebbi Williams. Gdy odkładał na moment saksofon i sięgał po flet poprzeczny, momentalnie przywodził na myśl Iana Andersona. Wrażenie to tylko wzmagały skrzypce Chyły. Było tanecznie, ale refleksyjnie. Z polotem, ale w punkt.
Myślę, że piątek tegorocznej edycji Jazz Od Nowa Festival można spokojnie zaliczyć do jednego z najlepszych wieczorów w historii tego festiwalu. Niezapomnianym dodatkiem stał się wyjątkowo pijany meloman, który dwa razy zdołał się wdrapać na szczyt sali kinowej i z niego się stoczyć. Niegdysiejsza norma na jazzowych koncertach, teraz została jednoznacznie odebrana negatywnie przez resztę publiczności.
Sobota
Na początku należy zaznaczyć, że Anna Maria Jopek wyglądała bardzo elegancko i z klasą. Aparycja sceniczna wokalistki była najważniejszym punktem wizualnej oprawy koncertu. Po pierwszym niewątpliwe pozytywnym wrażeniu, jakie wywarła Jopek, przyszedł czas na drugi, mniej przyjemny impuls. Mam nadzieję, że słuch publiczności pięciu pierwszych rzędów wyszedł z tego incydentu bez szwanku, podobnie jak słuch realizatora dźwięku. Oddać jednak trzeba, że po 3 minutach sytuacja została opanowana i w końcu można było usłyszeć pianistę z kontrabasistą. A było czego słuchać.
Anna Maria Jopek wraz z Piotrem Wojtasikiem (trąbka) i Marcinem Kaletką (saksofony) prowadzili linię melodyczną. Michał Tokaj (fortepian), Michał Barański (kontrabas) oraz Łukasz Żyta (perkusja) uzupełniali i rozszerzali ją. Koncert był utrzymany głównie w estetyce noir, Wojtasik nie bał się używać tłumika, Żyta był bardzo subtelny w swojej grze, a Jopek brakowało tylko papierosa i fedory. Trzy utwory wyłamały się nieco z tej wizji, między innymi Zacznij od Bacha oraz Rzuć to wszystko co złe autorstwa Zbigniewa Wodeckiego. Obie interpretacje były moim zdaniem trafione i nadały tym utworom nieco mrocznego wymiaru. Przede wszystkim widać było, że muzycy bawią się tym co grają i nie mają obaw przed udziwnianiem. Trzecim utworem, który był utrzymany w tonacji durowej, była improwizowana bossa-nova.
Poza tymi odstępstwami koncert był mroczny, jesienny, jak spacer po późnojesiennym lesie. Na szczególne wyróżnienie zasługuje, moim zdaniem, Michał Tokaj. Pokazał pełen wachlarz technik akompaniowania na fortepianie. Praktycznie każda jego wstawka, choć z pozoru cicha i drugoplanowa wnosiła coś nowego, zarówno do melodii, jak i zastosowanej techniki. Zarówno w przypadku Jerzego Małka jak i zespołu Tomasza Chyły największym mankamentem była powtarzalna struktura. Nie rozumiem skąd to zaniedbanie. Szczególnie irytujące było to podczas tworzących się duetów do solówek. Ani razu nie usłyszałem perkusji z saksofonem, a szkoda.
Jazz Od Nowa 2024 – jak było?
Kolejny Jazz Od Nowa Festival za nami, w tym roku można było zobaczyć kilka młodych twarzy więcej niż poprzednio, co jest zdecydowanie pozytywnym sygnałem dla całego projektu. Jeśli skład 25. edycji będzie równie odważnie proponować nowości, to z pewnością wyjdzie to festiwalowi na dobre.
[T.L.]
Oficjalna strona 24. Jazz Od Nowa Festival
Materiał współtworzyli Kacper Chojnowski i Tomasz Lis.
[Fot.: Jakub Goschorski]